IndeksIndeks  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa

Go down 
3 posters
AutorWiadomość
Inge René Næs

Inge René Næs


Liczba postów : 174
Join date : 14/10/2017

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyPią Sty 03, 2020 12:00 am

. . .
Powrót do góry Go down
Sindre Næs

Sindre Næs


Liczba postów : 38
Join date : 27/03/2018

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyCzw Paź 08, 2020 9:53 pm

— Kurwa!
Użytkownik nie został odnaleziony w twojej książce telefonicznej. Czy chcesz dodać nowego użytkownika?
— Nie, głupi komputerze — warknął ze złością Takumi, masując sobie bolącą jak diabli kostkę i rzucając nieprzychylne spojrzenie na rzecz, o którą się potknął - a przynajmniej miał taką nadzieję, bo w tych ciemnościach nie mógł jej dokładniej zlokalizować. — Chcę, żebyś się zamknął. Masz w ogóle taką funkcję?
AI milczało przez chwilę, nim w końcu odpowiedziało tym samym, automatycznym głosem:  
Obawiam się, że nie rozumiem tego polecenia”.
— Oczywiście — skonstatował i przewrócił oczami. Technologia... Nie wiedział, czemu Hound tak się uparł, żeby podłączyć ich do sieci, a właściwie do podsieci, którą, jak powiedział, Nox stworzył po to, żeby nie wykryto ich nielegalnego używania identyfikatorów. Nielegalnego. W jego ustach to brzmiało tak, jak gdyby w razie złamania zabezpieczeń (wciąż pracował nad odłączeniem nadajnika w sposób, który nie wpływałby na prawidłowe działanie ID, więc namierzenie ich zajęłoby policji mniej niż próba zorganizowania ucieczki - zresztą  dokąd) groziło im upomnienie, a nie kara śmierci. Która, według Takumiego, wyjątkowo była adekwatna do wagi popełnionego przestępstwa. Nie popierał prawa panującego w Mieście, bo na ogół było niesprawiedliwe w stosunku do osób spoza niego, ale do cholery, czy Næs nie miał żadnego poczucia winy? Przecież żeby zdobyć te identyfikatory, musiał zabić ich byłych właścicieli, a później... Ledwo powstrzymał odruch wymiotny. Mdłości, które go nagle dopadły, nie zmniejszało wcale sztuczne pulsowanie, które przez cały czas wyczuwał za uchem, tak inne od jego tętna. Garrett zarzekał się, że przyzwyczajenie się do tego uczucia to kwestia czasu, ale chyba w końcu każe mu przyznać się do błędu, a wtedy... wtedy będzie zmuszony to z niego wyjąć, tak jak obiecał, i wszystko wróci do normy, bo nie będzie miał w sobie tego obcego ciała, które próbowało nadać swój rytm jego sercu i wykorzystywać jego własny mózg do myślenia. Zrobił kilka głębokich wdechów i wydechów, zanim odezwał się ponownie — Połącz mnie z Houndem.
Łączę z użytkownikiem: Garrett Næs”.
W to, że identyfikator zrobił dokładnie to, czego od niego oczekiwał, uwierzył dopiero wtedy, gdy usłyszał w głowie znajome, lekko zachrypnięte nuty:
Sierżant?
— Hound! — Tak go to uszczęśliwiło, że w pierwszej chwili miał nawet zamiar podziękować AI za współpracę, ale zdążył się opanować. Gdyby to zrobił, mutant śmiałby się z niego do końca trwania rozmowy. — Słuchaj...
Nie mam czasu, Sierżant. Streszczaj się”.
Jak zawsze - chciał prowokująco odpowiedzieć, jednak ostatecznie zachował to dla siebie. Fakt, że maszyny są dla tego człowieka ważniejsze od ludzi, nie był niczym nowym, i znowu tylko zacząłby pozbawioną meritum dyskusję, za pomocą której jeszcze nigdy do niczego nie doszli.
— Pamiętasz naszą rozmowę sprzed tygodnia? - zapytał z nadzieją, niecierpliwie pocierając wierzchem dłoni skórę, pod którą tkwił chip.
Nie bardzo.
— Tę w piwnicy. W warsztacie — nie poddawał się Takumi.
Zszedłem z tobą do piwnicy? Myślałem, że tylko Nox tam z tobą chodzi. Chyba byłem bardzo pijany”.
— Co...? — Dopiero po momencie dotarło do niego, że to aluzja. Parsknął z oburzenia. Co za dzieciak! I pomyśleć, że to on był tu niepełnoletni. — Garrett, mógłbyś - no wiesz - przestać? Podobno nie masz czasu.
To silniejsze ode mnie. Ale naprawdę, czego chcesz? Jestem teraz trochę zajęty”.
— ...kurwa!
Co?” - zapytał zdezorientowany Garrett.
Czy chcesz przypisać tę nazwę użytkownikowi Garrett Næs?” - zapytał nie mniej zdezorientowany komputer.
Takumi przejechał sobie ręką po twarzy.
— Nie chcę. Przepraszam, Hound, to nie do ciebie, tylko do tego identyfikatora, i właśnie chodzi o niego, bo...
Ale co się stało?
— Znowu się potknąłem, strasznie tu ciemno, mniejsza z tym, wracając do identyfikatora...
Nie możesz zapalić światła?
— Ee... no tak, mogę. — Westchnął, uświadamiając sobie, że wbrew własnej woli obszedł ten pokój przynajmniej kilka razy, zbyt pochłonięty rozmową, by to zauważyć. Nic dziwnego, że na coś wszedł. Cofnął się do drzwi, by znaleźć włącznik - tak na wszelki wypadek, chociaż wiedział, że prądu w tej części Zony nie było już od pół roku - i nacisnął go bez większego przekonania. Nic. Nada. Westchnął jeszcze głośniej i wyciągnął z kieszeni latarkę, której słabe, mrugające światło zdołało wydobyć z mroku może metr podłogi przed nim. Tak, zapomniał o wymienieniu baterii, ale... to dlatego, że miał dużo na głowie.
Na głowie masz tylko swoje rogi”.
— Ty... słyszysz też moje myśli? Przez to? — Przełknął ślinę. Nie zgodził się na to! Nie miał pojęcia, że ID tak działa, a mężczyzna rzecz jasna nie zdecydował się go o tym poinformować, zanim je w niego wszczepił. — Hound, ja cię nie...
Nie słyszę, uspokój się. Po prostu cię znam”.
— Nie wierzę ci już - mruknął Takumi, machinalnie sięgając palcami do małego, miękkiego kształtu, który rzeczywiście wyrastał mu ze skroni. Taki sam miał zresztą po drugiej stronie. Poroże. Zwykłe, zwierzęce poroże - to, co było w nim dziwne, to fakt, że nie nosił go jeleń, chociaż Næs pewnie miałby na ten temat inne zdanie. Cóż, nie było aż tak źle; w przeciwieństwie do Noxisa mógł ukryć swoją mutację na przykład pod kapturem. On nie miał tyle szczęścia. Nie widział jego rąk, zanim je amputowano, ale Nox twierdził, że nie dało się już niczego z nimi zrobić - nawet dłonie przestały przypominać ludzkie. Takumi z jednej strony mu współczuł, ale z drugiej... gdyby nie to, nigdy nie spotkałby się z Houndem, czyli również z nim, a Hound przecież mu pomógł - zrobił dla niego nowe ręce, takie same, jakie miały androidy w Mieście, albo i lepsze. Na pewno lepsze. Poza tym sam słyszał, to jest... podsłuchał, że dzięki amputacji zmutowana tkanka nie będzie się już dalej rozprzestrzeniać, więc Nox był teraz zdrowy - i taki miał zostać.
Sierżant...” - zniecierpliwiony ton Garretta sprowadził go na ziemię.
— Przepraszam! — powtórzył szybko, odczuwając znane mu już zakłopotanie. Wiele razy się tak zapominał i za każdym razem było mu tak samo źle z tego powodu, ale w gruncie rzeczy - czemu miałoby się polepszyć, skoro nie umiał się oduczyć tego robić? — Chciałem tylko powiedzieć, że...
Wyjrzał przez okno, żeby przestać myśleć w ten sposób, i... zamarł.
Sierżant!” - Næs był już porządnie zirytowany.
— Na zewnątrz ktoś jest — powiedział nieswoim głosem Takumi. — Trzy osoby. Nie wyglądają, jakby byli z Zony, i stoją dokładnie przed warsztatem.
Patrzą się na niego?” - głos Garretta natychmiast uległ zmianie. Spoważniał, a Takumi poczuł, że robi mu się zimno. Jeśli on podchodził do czegoś na serio...
— Nie wiem, prawie niczego nie widzę... Ale się nie ruszają. — Zacisnął dłoń na własnym nadgarstku, bo zaczęły mu drżeć ręce. — Garrett? Co robimy? — To znaczy co TY robisz, bo ja nie mam zamiaru się po raz kolejny narażać - miał dodać, ale mężczyzna go uprzedził.
Nic. To umówieni klienci” - nie wydawał się być jednak z tego zadowolony. - “Zaproś ich do środka”.
— Ale...
Muszę wracać do pracy” - wszedł mu w słowo.
Połączenie zostało przerwane”.
— Nie, czekaj...! Hound, ty sukinsynie. — Wbił paznokcie w skórę, w myślach wbijając je w twarz Næsa. Nie spuszczał przy tym wzroku z niewyraźnych zarysów postaci stojących na dworze. Oczywiście, że musiał go z tym zostawić samego! Właśnie z tym! Potrząsnął głową, odgarniając zmierzwione przez Noxa jasnobrązowe włosy z o wiele ciemniejszych oczu. Wziął dla niego książkę, po którą tu w ogóle przyszedł, po czym trzasnął z wściekłością drzwiami, wychodząc z pokoju. Garrett mu jeszcze za to zapłaci.



Otworzył im Nox, a na widok jego uśmiechu Takumi jak zwykle poczuł, że wszystko będzie dobrze - tak jakby sam ten uśmiech mógł stopić jego serce, ogrzewając tym całe ciało. Jeszcze przed chwilą było mu zimno, jednak teraz o tym zapomniał, i wiedział, że nie tylko na niego tak to działało. Wolfhound równie mocno lubił przebywać w jego towarzystwie, mimo że prawie ze sobą nie rozmawiali. Fakt faktem rozumieli się bez słów.
Urok Noxisa nie działał jednak na wszystkich. Dla tych ludzi mięśnie twarzy mieszkańca Zony układające się w taki sposób mogły skojarzyć się tylko ze szczerzeniem do nich zębów przez wygłodniałego drapieżnika. Przeszli obok niego bez słowa - mężczyzna nie zaszczycił go nawet spojrzeniem, chociaż wzrok kobiety był na tyle wymowny, że z powodzeniem wystarczył, by czarnowłosy cofnął się, umożliwiając im przejście. Patrzył przy tym, zaskoczony, na Takumiego; jego brwi unosiły się w niemym pytaniu. “Co zrobiłem nie tak?”.
— To nie twoja wina, Nox — uspokoił go cicho, gdy zatrzymał się przy nim na chwilę, by poklepać go po ramieniu, zanim poszedł za dziewczyną, która przemknęła jak duch za dwójką pozostałych w głąb budynku.
Kiedy przeszli do “warsztatu”, jak nazywali miejsce służące odciąganiu uwagi od tego, czym się w rzeczywistości zajmowali, rodzice dziewczyny wyglądali tak, jakby już chcieli nie tyle stąd wyjść, co uciec. A przecież te ich nagle uwrażliwione na biedę oczy niczego jeszcze nie widziały! Takumi poczuł, jak ogarnia go mściwa satysfakcja. Co za tchórze. Kiedy coś błysnęło metalicznie w półmroku, cofnęli się gwałtownie wprost na szatyna. Ten ani myśląc popchnął ich z powrotem do przodu, jak się okazało - do Daniela, który dopiero teraz ich dogonił. Jedna z jego protez wciąż była niedokończona; przez na wpół ażurową konstrukcję dało się dostrzec siłowniki.
— Nie dotykaj mnie, mieszańcu — wycedził przez zaciśnięte zęby mężczyzna, obejmując ramieniem młodszą od siebie kobietę i przyciągając ją bliżej.
Takumi wypuścił w odpowiedzi balon z gumy do żucia.
Sierżant! — Coś poruszyło się za brunetem, jednak było tam zbyt ciemno, by dostrzec cokolwiek ponad to, że był to średniego wzrostu, chudy - jak chyba wszyscy w Zonie - mężczyzna, który opierał się tyłem o blat roboczy. W powietrzu rozszedł się zapach krwi. — Znasz takie wyrażenie jak common courtesy?
— Nie znam staroangielskiego.
Nieważne. Nie wolno tak traktować gości.
— A czy twój kodeks dobrych manier mówi coś o zabijaniu ich, kiedy nie dadzą się traktować jak trzeba? — zapytał wyzywająco Takumi.
To się nazywa savoir-vivre, idioto. Ale faktycznie - nie mówi.
Balon pęknął z trzaskiem.
— Przepraszam, ale byliśmy chyba umówieni — odezwał się wreszcie mężczyzna, przerywając ciszę, która po tym zapadła. Spojrzenia całej trójki natychmiast spoczęły na nim, ale wytrzymał je i dodał - a my nie mamy dużo wolnego czasu, jak niektórzy.
— Słucham? — oburzył się Takumi. Wolfhound uciszył go machnięciem ręki i skierował wzrok na Noxa. Ten tylko nieznacznie skinął głową w odpowiedzi. Dopiero wtedy odezwał się bezpośrednio do klientów:
Tak. A mimo to nie zdradził mi pan, jaki jest cel mojego zlecenia; nie dostałem też zapłaty.
Ruszył się w końcu, wychodząc w krąg światła rzucany przez zawieszoną u sufitu lampę. Byłby przeciętny, gdyby nie kilka szczegółów, które od razu rzucały się w oczy. Krótkie, białe włosy, zdające się drwić z jego wieku, blizna przecinająca środek twarzy, wytatuowane w całości ręce i lśniąca czerwono prawa tęczówka, kontrastująca z półprzezroczystym błękitem lewej - na żadną z tych rzeczy nikt jednak nie zwrócił uwagi.
Wbrew pozorom, nie każdy tu ma dużo wolnego czasu, który może marnować — dokończył Wolfhound, wciąż zachowując wcześniejszy uprzejmy ton. — Wie pan, o czym mówię. — Uniósł lekko wargi, przenosząc wzrok na skrytą w cieniu postać, w której rozpoznał ich córkę. Taką informację przynajmniej podał mu Daniel, kiedy włamał się do ich identyfikatorów.
Takumi jęknął nagle, odwracając wzrok i siadając na podłodze pod ścianą. Przez chwilę oddychał bardzo szybko i bardzo nierówno, jak robił to zawsze, kiedy próbował za wszelką cenę nie zwymiotować.
Garrett spojrzał jednak w dół dopiero wtedy, gdy zauważył rozszerzone ze strachu oczy starszej kobiety. Połowa jego brzucha została rozcięta skalpelem - większa część już w świeżych szwach, ale reszta wciąż była otwarta. Jakiś organ, chyba jelito, próbowało skorzystać z okazji i zwiedzić świat.
Westchnął, wsuwając je do środka.
Wiem. Mówiłem, że jestem zajęty. Nie zdążyłem skończyć szyć — wyjaśniał, patrząc z naganą na mutanta, który schował głowę między kolanami, drżąc na całym ciele. Umilkł, kiedy dostrzegł wbity w niego morderczy wzrok Daniela.
“Przestań się popisywać! Oni nie wiedzą, że nic nie czujesz, a Takumi nie lubi patrzeć na takie rzeczy” - przekazał mu serią przesadnie energicznych gestów.
Dobra. — Uniósł ręce, jakby miało go to przed nim obronić. — Zaraz to skończę. Ustalcie w tym czasie swoje priorytety z naszym bardzo rozmownym służącym androidem Noxisem. Też takie u siebie macie, nie? Czujcie się jak w domu.
Nox tylko zacisnął pięści.
Powrót do góry Go down
Marceline Fey

Marceline Fey


Liczba postów : 12
Join date : 08/10/2020

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyCzw Paź 08, 2020 9:55 pm

Obudziła się nagle, gdy z jakiegoś powodu nie mogła złapać oddechu; rozejrzała się po pomieszczeniu, mrugając kilka razy, by przyzwyczaić się do sztucznego, białego światła i gdy rozpoznała czarne kafelki pokrywające sufit, zrozumiała, że wciąż znajduje się w wannie i w niej zasnęła, zanurzając się na tyle, iż oddychanie mogło sprawić jej trudność. Woda była już niemal zimna, a na skórze miała dreszcze; dziwiła się, że jeszcze ani ojciec, ani matka nie dobijali się do drzwi, musiała przecież siedzieć tu całe wieki. Chyba że było już na tyle późno, że jej dom dawno poszedł spać, cóż, w zasadzie razem z nią. Nie zauważyła nawet, gdy ponownie zamknęła oczy; tym razem jednak już nie zasnęła. Wątpiła zresztą, czy tej nocy zmruży jeszcze oczy.
Gdy uchyliła powieki, drgnęła i zdusiła w sobie zaskoczenie, jakie wynikło z zobaczenia kilkadziesiąt centymetrów nad swoją twarzą pająka zwisającego na pajęczynowej nitce. Od razu poczuła ochotę wyjścia z wody i owinięcia się ręcznikiem, co też od razu zrobiła, kiedy tylko insekt powędrował z powrotem ku górze. Telefon pokazywał godzinę drugą w nocy, dlatego aż podskoczyła, słysząc pukanie do drzwi. Pospiesznie ubrała rzeczy, w których zazwyczaj spała i ostrożnie podeszła do wyjścia z łazienki.
- Marcy, skończyłaś? – Usłyszała ciepły ton głosu, który otulił jej umysł jak miękki koc, dając się mu ponieść, chociaż wiedziała, że nie powinna jej odpowiadać. – Mogę wejść?
- Tak – odparła cicho, wiedząc już kto stoi za tymi drzwiami, chociaż jej rodzice powiedzieliby, że nie widzą tam nikogo. Kedavra wybrała do towarzystwa tylko ją i oczywiście jedynie jej pozwalała się widzieć, bo choć raczej nie istniała, postać, która wyłoniła się zza progu, wydawała się jeszcze bardziej realna niż ktokolwiek w tym domu. Marceline dostrzegła jej uśmiech i nie mogła pohamować swojego, jakby to była najbardziej naturalna reakcja na świecie. Ked złapała ją za zdrową dłoń, prowadząc do lustra, gdzie dokładnie mogła dostrzec kontrast między nimi. Gdy jej włosy miały kolor kredowej bieli, wytwór jej wyobraźni posiadał włosy czarne. Czarno-czerwone oczy – szare. Wyglądała jak jej odbicie zrobione za pomocą kalki. Prawie idealne.
Kedavra wzięła do jednej ręki bawełnianą rękawiczkę, która leżała na szafce obok umywalki, z kolei drugą ujęła dłoń Marcy, tym razem inną, dziwniejszą, i uniosła ją. Patrzyła, jak czarnowłosa lustruje wzrokiem zmutowaną kończynę, prawie łapę, równie białą jak włosy jej właścicielki, po czym głaszcze puszyste futro, które ją pokrywało – a było to uczucie podobne do tego, jak usłyszała jej głos. Ciepło rozprzestrzeniło się po jej ciele i poczuła, jak gardło zwija się w supeł.
Już jutro tej łapy nie będzie.
Drgnęły jej kąciki ust, ale nie chciała płakać, więc zacisnęła wargi, wpatrując się w szarooką Kedavrę starannie wciągającą rękawiczkę na jej palce, których stawy nie chciały się już wyprostować. Ona także posiadała taką specjalną dłoń, ale nie miała potrzeby jej ukrywać – w końcu nikt jej nie widział, a przed Marceline mogła być tylko sobą, kimkolwiek w ogóle była.
Wyszła niemal bezszelestnie z pomieszczenia, a Ked za nią, niczym jej cień, zastanawiając się, czy jej odbicie-negatyw straci ręką razem z nią, czy to naznaczenie, przez które rodzice ledwo są w stanie na nią patrzeć, zostanie z nią na zawsze, tylko w trochę innej formie.
Pamiętając dokładnie drogę, położyła się do łóżka bez zapalania światła i westchnęła. Bardzo chciała zasnąć znowu, była przecież zmęczona po całym dniu, ale przez zdenerwowanie jutrem nie mogła zabić w sobie niepokoju, który uniemożliwiał jej spokojny sen. Dopiero gdy Kedavra oplotła się wokół jej ciała, zdołała zamknąć oczy na dłużej i usnąć, wyobrażając sobie jej ciepło, ale nie czując żadnego ciężaru.
Gdy obudziła się wcześnie rano, Ked już jej nie towarzyszyła i nie chciała się pokazać przez długi czas; Marcela czasem przypuszczała, że to wina jej rodziców, których czarnowłosa krótko mówiąc nie lubiła, przez co nie przepadała też ich towarzystwa. Unikała ich, jak tylko mogła, gdyż ich obecność tylko ją irytowała, a to uczucie z kolei przechodziło na Marceline, obce, bo nigdy takie intensywne. Na ogół w ich domu panował dobry nastrój, nie było miejsca na poważne kłótnie, gdyż nie było tam takich ostrych uczuć, które mogły wywołać spór; uczucie spokoju zapewniało ununoctium, które przyjmowała od kiedy tylko pamięta. Od zawsze też miała uważać, że zmutowani żyjący poza granicami miasta, w Zonie, stanowią zagrożenie, a mutacją można zarazić się poprzez kontakt z nimi, aczkolwiek to okazało się kłamstwem. Marcy nigdy przecież nie spotkała żadnego, a i tak zachorowała, nie zarażając nikogo w swoim otoczeniu; w innym przypadku jej rodzice już od dawna powinni się zmieniać, tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Fakt, że ta informacja zapewniania przez rząd okazała się nieprawdą, mógł wzbudzać pewne podejrzenia i rodzina Vei mogła zakwestionować wiarygodność władzy… jednak co by się wtedy stało z Marceline? Nie można było zakładać, że wyszłaby z tej sytuacji żywa, a na pewno nie w dobrej kondycji, psychicznej, jak i fizycznej.
Stając się zagrożeniem, przed którym zawsze ją przestrzegano, zaczęło zmieniać się jej nastawienie, czuła znaczny ubytek szczęścia, które zauważyła w zasadzie dopiero wtedy, gdy powoli je traciła, na co nie pomagało już dłużej ununoctium. Kedavra, choć zawsze uważała ją za uosobienie wszystkich jej wad, irracjonalnie ją uspokajała, jak gdyby była pudełkiem, w które może właśnie wpakować swoje negatywne emocje i odseparować je od reszty świata. Może nie do końca zdawała sobie sprawy z tego, że im więcej karmiła Ked, ta tym bardziej stawała się silniejsza i przejmowała kontrolę.
Wkrótce nie była w stanie stwierdzić, czyje uczucia żywiła, aż do momentu, gdy uderzyła w nią świadomość, że są przecież tą samą osobą. Choć i tak nigdy nie mogła powstrzymać się od oddzielania jej od siebie.
Ked szeptała jej do ucha, że powinna być wściekła, iż rodzice są w stanie nawet odciąć jej rękę, byle tylko nie wypaść źle na tle innej arystokracji, z którą się utożsamiali, ale ona wiedziała też, że rodziciele ją kochają i chcą, by była zdrowa, sądząc, iż odcięcie mutującej części ciała zakończy ich problem. Marceline wiedziała jednak, że to nie działa w taki sposób, co zatrzymała dla siebie. Jeżeli amputacja jej ręki doprowadzi wreszcie do tego, że będą traktować ją normalnie i dadzą jej spokój, była w stanie to zaakceptować. Zapewnili ją zresztą, że dostanie mechaniczną protezę, za którą przecież byli w stanie zapłacić każdą cenę. Poza tym i tak czekał ją dość pozytywny scenariusz, zawsze mogli po prostu się jej pozbyć – na szczęście wpływ rządu nie skonsumował ich mózgu do końca, dzięki czemu chęć podporządkowania się systemowi była znacznie mniejsze niż to, iż zależało im na swojej córce. Przekonanie to wzmacniał również fakt, że postanowili zmusić się wyjechać za Miasto, do obcych ludzi, w dodatku zamieszkujących Zonę – nie mogli liczyć na tutejszą pomoc, bo nie chcieli zdradzić tego małego sekretu. Ked z kolei twierdziła, że decydują się na to rozwiązanie tylko dlatego, że wierzyli panu Shimurze, który wskazał im to miejsce i który zresztą wykrył u niej mutację, zanim zaczynała być widoczna. Z jakiegoś powodu zachował to w tajemnicy. Gdy rozmawiała z nim sama, dowiedziała się, że to i tak prawdopodobnie nie zatrzyma rozwoju choroby popromiennej, ale poprosiła też, by rodzice się o tym nie dowiadywali.
Tak było wygodniej.
Ktoś zapukał do drzwi jej pokoju i wpierw zignorowała to, będąc prawie pewna, że to Kedavra, która wreszcie mogła jej towarzyszyć, bo Marcela opuściła towarzystwo rodziny jakieś pół godziny temu, by się przygotować do wyjazdu. Zaraz potem usłyszała jednak realny trzask zamykanych drzwi, uświadamiając ją, że to nie Ked, a jej matka. Minimalnie od niej niższa, mająca około czterdziestu lat, szczupła – zupełnie jak sama Marceline – i ubrana bardzo schludnie, chociaż wybierali się do miejsca, które z wyrafinowaniem niewiele miało. Zacisnęła usta, trochę tym zażenowała.
- Jesteś gotowa? – zapytała, splatając ramiona na klatce piersiowej. Dziwnie na nią patrzyła – jakby z ulgą, że ten dzień wreszcie nadszedł, lecz nie znalazła w jej oczach tego, czego teraz pragnęła, a chciała, by chociaż trochę żałowali tego, co mają zamiar jej zrobić. Niestety.
-  Tak, już idę – odpowiedziała, kierując się w stronę drzwi. Uniosła brwi, gdy jej twarz nie była w zasięgu spojrzenia mamy. Żadnych więcej pytań? Brak upewniania się, czy dobrze się czuje? Musiała uważać, że też tylko na to czekała, tymczasem ona zdążyła już się przyzwyczaić do białej lisiej łapy, miękkiej i przyjemnej w dotyku. W zasadzie jedyną jej wadą było to, że bolało, gdy powstawały na niej nowe modyfikacje, następujący co jakiś czas. W końcu mutacja się nasilała. Dzięki temu, że była widoczna tylko na jej ręce, łatwo było oszukać rodzicieli, że amputacja będzie skuteczna.
Odpowiedziała na uśmiech ojca tym samym, choć nieco lżejszym, i wsiadła do auta od strony pasażera, z kolei jej matka zajęła miejsce z tyłu. Marcy spojrzała w lusterko wsteczne i niemal podskoczyła, widząc obok niej Kedavrę, niedbale opierającą się o ramię matki w taki sposób, w jaki ona sama nigdy by sobie nie pozwoliła. Przełknęła ślinę. Niedobrze. Nie chciała teraz tracić nad sobą kontroli, pragnęła spokojnie przez to przejść i to bez komentarzy czarnowłosej. Skoro nie było jej przez cały dzień, mogłaby dać jej spokój i teraz, lecz nie zapowiadało się, by właśnie tak się stało.
- Wybacz, słonko, nie pozbędziesz się mnie teraz. To może być interesujące. – Usłyszała, po czym westchnęła, sfrustrowana, że nie może jej odpowiedzieć przy rodzicach. Chciałaby powiedzieć jej, by się odczepiła, by nie utrudniała jej tego jeszcze bardziej, chciałaby ją stłamsić i pokłócić się z nią, nakrzyczeć nią… Oddychała głęboko, by się uspokoić. Kedavra uśmiechała się. Wiedziała doskonale, że to nie do niej były skierowane te uczucia, a do rodziców Marceli. Dlaczego przeklęte ununoctium nie działo wtedy, gdy najbardziej potrzebowała się uspokoić…
O ile przyjemniej szłoby się na ucinanie ręki z uśmiechem na ustach.
Nie rozmawiali ze sobą, każdy wpatrywał się w szyby, ojciec, który prowadził – naturalnie przed siebie, na drogę. Marceline zerknęła na niego, gdy zobaczyła niski budynek, który przywodził jej na myśl warsztat samochodowy, czyli dokładnie tak, jak im opisywano.
- To chyba tutaj – zakomunikowała, nie mogąc zapanować nad swoim posępnym tonem głosu. Tata kiwnął głową i skręcił w bok. Dalszą drogę jechali bez włączonych świateł.
Okolica wyglądała marnie, martwo w porównaniu z błyszczącym, żyjącym nawet wieczorem Mieście i Marcy poczuła nagłą złość, że znienawidzeni przez wszystkich mutanci byli skazani na życie w takich warunkach, w czasie gdy wysoko postawieni mieszkańcy mogli cieszyć się beztroskim życiem. Zaraz potem ogarnęło ją współczucie, a więc pozytywne uczucie. Wysiadłszy z auta, podeszli bliżej i czekali. Kedavra przykleiła się do jej ramienia, przez co drgnęła, czując przypływ nieoczekiwanego zimna; miała przez to złe przeczucia.
Po krótkim czasie ktoś im otworzył i pierwsi weszli jej rodzice, a że stała bezpośrednio za wyższym od siebie ojcem, nie widziała, kto tak naprawdę ich przywitał. Nie usłyszawszy jednak żadnego słowa, zdziwiła się – nawet żadnego głupiego „dzień dobry”? Rodzice musieli być naprawdę przerażeni, że zapomnieli o swoich dobrych manierach.
- Albo nie mają do nich żadnego szacunku. – Podsunęła Kedavra, szepcząc do jej ucha, na co białowłosa tylko zacisnęła pięści. Kolejne uderzenie serca wysłało ku niej zastrzyk wcześniej odczuwanej złości, ale uśpiła go równie szybko, jak nadszedł.
Zerknęła za siebie, dostrzegając dwójkę mężczyzn, z czego jeden prawdopodobnie był w podobnym jej wieku, drugi na pewno starszy. Usłyszała odgłos metalowych części ocierających się o siebie i z zaciekawieniem szukała jego źródła. Dopiero gry weszli w zasięg słabego światła, dostrzegła dwie metalowe ręce jednego z nich, a następnie rogi drugiego, przez co machinalnie dotknęła swojej łapy, na którą wyjątkowo nie założyła rękawiczki, i przez to zauważyła też, że od wyjścia z auta do tej pory ciągle ją chowała. Przyzwyczajenie zrobiło swoje.
Rodzice nagle cofnęli się i gdyby nie stanęła bardziej na uboczu, na pewno wpadliby na nią. Tymczasem zderzyli się z tym rogatym chłopakiem i Marceline już wiedziała, że to spotkanie będzie koszmarem. Upewniły ją w tym ostre słowa ojca, przez które aż zrobiło jej się głupio.
Każdy z nich był szczupły i aż dziwnie było jej patrzeć na swojego tatę, którego waga zwiększała się z każdym rokiem, co było widać po zwiększającym się brzuchu. Podczas gdy ona stała w spokoju w cieniu, Kedavra stanęła na środku, niemal pod samą żarówką i skrzywiła się z niesmakiem, w takim sposób komentując myśli Marceli. Oczywiście aprobująco.
Drgnęła, słysząc jakiś głos, wiedząc, że nie odezwała się żadna z osób, które widziała. Sierżant? Ogarnęła spojrzeniem mutanta, do którego chyba mówił ów głos, a potem wbiła wzrok w ciemność, mrużąc oczy, by rozpoznać postać, która tam się znajduje, ale nie mogła dużo wywnioskować. Dźwięk jego głosu przywiódł jej na myśl smak grejpfruta, co dziwnie odczuła wraz z zapachem krwi, który nagle w nią uderzył; podeszła bliżej.
— Znasz takie wyrażenie jak common courtesy?
— Nie znam staroangielskiego.
— Nieważne. Nie wolno tak traktować gości.
— A czy twój kodeks dobrych manier mówi coś o zabijaniu ich, kiedy nie dadzą się traktować jak trzeba?
Wywróciła oczami. Popisywał się. On z całej ich trójki wyglądał w najmniejszym stopniu na osobę, która byłaby w stanie kogoś zabić. Wlepiła natomiast spojrzenie w mężczyznę, który do tej pory nie odezwał się ani razu, czując, że chciałaby z nim kiedyś porozmawiać. Wszyscy trzej byli jednak skupieni na jej ojcu, który się odezwał. Następnie znów poczuła na języku grejpfrutowy posmak; przełknęła ślinę.
Gdy wyszedł z cienia, tym razem to ona prawie się cofnęła, zauważając, jak przypominał wyglądem ją, gdy zarejestrowała bladą cerę, białe włosy, czerwone oko – choć jego zdecydowanie nie wyglądało na prawdziwe, w przeciwieństwie do drugiego, błękitnego. Była gotowa też zaśmiać się z wyobrażenia zdegustowanych min rodzicieli na widok wytatuowanych rąk, ale… Coś tu było nie tak. Zapach krwi był zbyt intensywny. Niemal popchnięta przez Kedavrę wyszła przed rodziców, wbijając wzrok w brzuch jasnowłosego mężczyzny. Jęk młodszego z nich spowodował jednak, że to na nim skupiła więcej uwagi. Przez moment poczuła mściwą satysfakcję, że jej wcześniejsze przypuszczenia dotyczące jego słabych nerwów potwierdziły się, ale wtedy niespodziewanie nawrzeszczała na nią Ked.
- Pomóż mu, idiotko! – Bezrefleksyjnie skierowała w jej stronę głowę, chociaż nikogo tak naprawdę tam nie było. Przez chwilę zmartwiła się, czy oby czasem nie zdradziła tego, że coś jest z nią nie tak, lecz postanowiła dać temu spokój i pod rozkazem Ked, uklękła przed rogatym, przykładając mu zimną dłoń do czoła. W tle słyszała jeszcze coś dotyczącego tego, by się zdecydowali, ale ta kwestia i tak należała do jej rodziców.
- Wszystko w porządku? – zapytała, gdy podniósł na nią zdziwiony wzrok, jednak nie speszył jej. Wciąż trzymała zdrową dłoń na jego czole, tylko tym razem jej wierzchem, gdyż wewnętrzna strona się ociepliła. Spojrzała za siebie, na swoją przerażoną matkę i obejmującego ją ojca, ale wciąż czuła większe współczucie do mutanta siedzącego przy ścianie niż do nich. Jakoś nie mogła… się przekonać…
Kątem oka szukała Kedavry, ale jej nie znalazła. Ignorując to, pochyliła się bardziej nad chłopakiem, przez co jej długie włosy poleciały do przodu. Wstrzymała cichy oddech, gdy dostrzegła, że nie są białe, tylko czarne.
To tylko twoja wyobraźnia!
Serce biło jej mocno, choć siedziała nieruchomo.
- Już mi lepiej – wymamrotał Rogacz, na co lekko się uśmiechnęła i wstała, pomagając mu uczynić to samo, nie przejmując się nawet swoją zmutowaną ręką, za którą musiał złapać.
- Marceline, nie dotykaj go! – Usłyszała za sobą słowa rodzicielki, na które niemal zrobiło jej się niedobrze.
- Mamo, czy mogłabyś się przymknąć? – To NIE były jej słowa! Czuła chłodny dotyk umysłu Kedavry w jej własnym i przeszły jej dreszcze po kręgosłupie. Źle, bardzo źle.
Starsza kobieta, zszokowana jej nieposłuszeństwem, spuściła głowę, a jej mąż wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale Ked zmusiła jej oczy, by skierowały się na mężczyznę z blizną przecinającą jego twarz. Chciała się powstrzymać przed dalszym odstawianiem rodzinnej komedii, jednak daremne były jej starania.
- To powinno okropnie boleć – zaczęła, choć tak bardzo chciała zacisnąć usta i milczeć. – Dlaczego nie zwijasz się z bólu? – Pewnie na jej twarzy malowało się zdziwienie, choć pewnie towarzyszyło mu też normalne Kedavrze zimne zaciekawienie. Marceline poddała się, już nie próbując wypchać Ked ze swojej głowy. To nie miało sensu. Dostanie nam się za mówienie do niego nieformalnie – mruknęła, zrezygnowana, w swojej głowie. To znaczy mi, tobie nie.
Widziała w podświadomości uśmiech czarnowłosej dziewczyny.
Powrót do góry Go down
Sindre Næs

Sindre Næs


Liczba postów : 38
Join date : 27/03/2018

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyCzw Paź 08, 2020 9:56 pm

Dopiero teraz, kiedy wyszła z cienia, mógł skupić spojrzenie na dziewczynie - kobiecie? - która dotychczas była ukryta za plecami swoich rodziców. Z pozoru nie zareagował w żaden sposób, gdy zbliżyła się do chłopaka na odległość, którą jego... trauma nie mogła mu już dłużej pozwolić na traktowanie jej jako bezpieczną; w rzeczywistości zacisnął jednak palce na rękojeści noża leżącego za nim. Przez cały czas patrzył też z uwagą na jej plecy, kiedy się pochyliła, a szatyn zniknął za całunem białych włosów. Całunem? Usta zadrżały mu w sposób, który zdradzał, że właśnie ledwo powstrzymuje uśmiech, jaki z pewnością nie byłby teraz na miejscu - ale czy i tak ktokolwiek mógł to wtedy zobaczyć? Rozluźnił dłoń, puszczając tym samym nóż, który powinien nazwać “na wszelki wypadek”, gdy zobaczył, jak podnosi się z ziemi. Skąd w ogóle to skojarzenie? Kiedy żyło się w takich warunkach, jakie panowały w Zonie, gdzie śmierć stanowiła tło dla codziennych wydarzeń, zaczynało się chyba po prostu myśleć w ten sposób samemu z siebie. Czy gdyby pamiętał swoje sny, większość z nich - jeśli nie wszystkie - dotyczyłyby umierania właśnie? Pewnie tak, chociaż musiało to jego umysłowi spowszednieć tak bardzo, że przestało to być czymś w rodzaju koszmaru. Tak samo mówienie o śmierci nie było więc żadnym tabu. Być może w istocie nie miałby nic przeciwko temu, by te włosy stały się dla niego i kirem - bo skoro musiał iść do piekła, to czemu miał nie mieć nieba na ziemi? - jednak nie wydawało mu się, by wyrażenie takiego komplementu mogło go do tego doprowadzić.
Uniósł brew, słysząc, jakim tonem odezwała się do własnej matki, i od razu przeniósł zaciekawione spojrzenie na ojca, oczekując tego, co zwykle robiły osoby w jego typie, ale on tylko milczał, jak gdyby było to zachowanie właściwe takim “pannom z dobrego domu”. Zmrużył oczy, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Co to do cholery za ludzie? Dlaczego Len ich na niego nasłał? Aż tak miał mu za złe tę sprawę z samochodem? Tak, to prawda, trochę go zniszczył, kiedy był “wystarczająco trzeźwy żeby prowadzić, palancie!”, ale oddał w stanie jak sprzed tego kosmetycznego wręcz naruszenia. Zmarszczył z niesmakiem nos. A on, głupi, miał nadzieję, że zdążyła ulec przedawnieniu, albo że chociaż uznał już za wystarczającą zemstę przespanie się z tamtą blondynką, którą on zauważył jako pierwszy... jak jej tam było? Tak czy inaczej, to bolało. Cały następny dzień nie mógł wrócić do siebie! Chociaż może to była wina tego kaca... w sumie nie był w pełni przekonany, czy to na pewno była blondynka. Ale kto wie, może była mu przeznaczona! Prychnął, zakładając ręce na piersiach. Zdecydowanie nie zamierzał z nim więcej pić.
“To powinno boleć” - dotarł do niego dźwięczny, niemal melodyjny głos, więc wrócił wzrokiem do jego źródła, choć sam komentarz (jeśli można to było tak określić) nie stanowił dla niego szczególnego zaskoczenia; kto by o to nie zapytał, gdyby był nią? Cóż, fakt, że zwróciła się do niego bez cienia szacunku też dał się obronić - możliwe, że w głębi duszy była dobrze wychowana, ale tego wychowania nie było przecież potrzeby okazywać przy ludziach niższego rzędu, których częścią pewnie dla niej był. Księżniczka. Ale łaskawa - pomyślał z ironią, rzucając okiem na Takumiego, który nadal stał pod ścianą, unikając patrzenia w jego stronę, po tym, jak pomogła mu wstać z podłogi.
Tak twierdzisz? — odparł praktycznie bez emocji, z pewną ulgą dostrzegając, że jego lustrzane odbicie kontrastuje z nim przynajmniej pod względem brzmienia. Mu bez wątpienia nie była pisana kariera piosenkarza, tylko szybka śmierć od raka krtani.
Westchnął, otarłszy się ręką o policzek. Zapomniał jednak przy tym, że była to ta ręka, którą się szył, w efekcie czego naznaczył go sobie smugami krwi. Nox ukrył na chwilę twarz w dłoniach, nim nie doszedł do niego odgłos drzwi, które zamknęły się za Garrettem, kiedy ten wyszedł do innego pomieszczenia, zostawiając ich samych - Takumi się bądź co bądź nie liczył, nie w takim stanie. Powoli uniósł wzrok na stojących przed nim bez słowa, obcych ludzi, po czym uśmiechnął się znowu na próbę. Próba oczywiście skończyła się niepowodzeniem, czyli brakiem odpowiedzi ze strony klientów. Ze zrezygnowaniem przyjął beznamiętny wyraz twarzy i wykonał kilka gestów, zadając im pytanie w jedynym języku, jakiego był w stanie używać. Ku jego zdziwieniu dostrzegł błysk zrozumienia w oczach starszej kobiety, mimo że mężczyzna patrzył na niego jak na kogoś, komu do całkowitego szaleństwa już prawie niczego nie brakuje.
— Jesteś niemy, tak? — zapytała kobieta tak nagle, że sama wystraszyła się własną śmiałością. — Nie rozumiem — dodała szybko pod wpływem nacisku palców męża na swoim ramieniu.
Nox pokiwał energicznie głową na “tak”, a następnie rozłożył metalowe ręce, jak gdyby mówił “to nic, ale w takim razie nie porozmawiamy”, zerkając przy tym błagalnie na Takumiego, który wreszcie znalazł w sobie siłę na to, by włączyć się do rozmowy, czy cokolwiek to było, bo podszedł do nich, by ustalić szczegóły. O ile za szczegół mogło uchodzić zdecydowanie o temacie operacji.

Pomieszczenie, do którego wszedł, było właściwie piwnicą, do jakiej prowadziła klapa w podłodze. Była wystarczająco nisko, by panowała w niej względnie optymalna temperatura, i na tyle wysoko, by nie było w niej wilgotno. Poza tym rzadko się zdarzało, że strażnicy przeszukiwali dokładnie domy - jeśli już coś podejrzewali, to je po prostu palili, bo czy sprawdzenie ich było rzeczą, na jaką warto by tracić tak cenny czas? Z tego powodu Næs trzymał wszystkie narzędzia prawie że na widoku, chociaż w Zonie zakazane było posiadanie przedmiotów mogących zostać wykorzystanych w roli broni. ...ale ten pieprzony przepis chyba nie dotyczy Selwyna — przeszło mu przez głowę, podczas gdy upewniał się, że wszystko leży tam, gdzie to zostawił, czyli w pokoju, do którego prowadziła piwnica. A właściwie czymś w rodzaju schronu. Nie miał pojęcia, do czego miało służyć to miejsce poprzednim właścicielom, ale grunt, że je wybudowano. Chociaż w pozostałych częściach budynku było dość nieporządnie, żeby nie powiedzieć chwilami brudno, tutaj zdecydowanie dbał o czystość. Nie żeby była chociaż zbliżona do takiej, jaka być powinna według niego, ale nie mógł wymagać nie wiadomo czego od ruin.
Zrobił taki ruch dłonią, jakby miał zamiar wziąć coś z blatu naprzeciw niego, i zamarł z ręką w powietrzu - rzeczy, po którą chciał sięgnąć, nie było. Zmarszczył brwi, po czym wyszedł z powrotem do piwnicy, by rzucić w przestrzeń przesłodzonym głosem:
Sierżant?
Takumi akurat zszedł na dół, zaraz przed dziewczyną i jej rodzicami. Nox zamknął ten dziwny pochód.
— Taaak? — zapytał szatyn, najpierw upewniając się, że Næs narzucił na siebie jakieś ubranie - to, czy zdążył doprowadzić do porządku tamtą ranę, mniej go obchodziło - nim poprowadził wzrok za wciąż uniesionym w powietrzu ramieniem Wolfhounda.
Gdzie alkohol?
Chłopak ogarnął wzrokiem pusty, przynajmniej pod względem alkoholu, blat.
— Na pewno nie tutaj? — zaryzykował, żując gumę.
Nie pytałem, gdzie go nie ma. — Garrett przymknął oczy, przez kilka sekund tłumiąc w sobie stopniowo wzrastającą irytację. — Ile razy mam ci powtarzać, że wódka jest dla gości? Dla gości.
Ojca dziewczyny ten dialog zaniepokoił na tyle, by zdecydował się go przerwać:
— Przepraszam bardzo, ale co wy... co zamierzacie zrobić?
Albinos przeniósł na niego dwukolorowe oczy, w ostrym świetle rzucanym przez rząd lamp jeszcze mocniej kontrastujące ze sobą kolorem.
Upić państwa córkę — odparł z nienagannym uśmiechem.
Starszą kobieta od razu przygarnęła do siebie młodszą, rzucając mężczyźnie zrozpaczone spojrzenie.
— Nie musicie — warknął szybko, kładąc coś na blacie. Garrett znowu uniósł brew, ale gdy zobaczył, co to jest, wzruszył jedynie ramionami. — Pan Shimura uprzedził nas, że macie tu dość oryginalne sposoby usypiania pacjentów.
Garrett skinął uprzejmie głową.
Stara szkoła — odpowiedział z echem urazy w głosie. — Ale jak pan woli. Hej, Nox — mruknął do nieco wyższego, gdy odwrócił się, naciągając na dłonie jednarozowe rękawiczki.— Słyszałeś? Pan Shimura.
Mógłby przysiąc, że Noxis drgnął zupełnie tak, jakby się zaśmiał, i kiedy nachylił się z powrotem do Marceline, był już w o wiele lepszym humorze.
To musi boleć — powiedział tak cicho, że tylko ona mogła to usłyszeć; albo to był jego ton, albo coś w jego postawie, w każdym razie wydawało się, że było to raczej pytanie niż stwierdzenie. Jej obraz odbił się na moment w jego źrenicach, gdy wyciągnął rękę, prosząc ją o podanie mu swojej, a drugą wskazał jej fotel za nią.
Powrót do góry Go down
Marceline Fey

Marceline Fey


Liczba postów : 12
Join date : 08/10/2020

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyCzw Paź 08, 2020 9:56 pm

Niezwykle zdziwiona tym, że jej matka zareagowała tak łagodnie, ale stwierdziła, iż to zapewne sprawa sytuacji, w jakiej się znajdują, nieodparte pragnienie, by wypaść godnie, nawet w towarzystwie osób, których przecież to kompletnie nie obchodziło, a nawet wzbudzało drwinę czy irytację. Zastanawiała się, czy tutaj nadal będą kontynuować przedstawienie o szczęśliwej, bogatej rodzinie, by w domu cała ta piękna, sztuczna otoczka mogła pęknąć, czy odpuszczą sobie już teraz. Kedavra w każdym razie brnęła w sytuację numer dwa.
Marc na dobre pozwoliła, żeby to, czym zainteresowała Ked, zaciekawiło i ją. W końcu gdzie indziej miałaby nie musieć się kontrolować, jak nie tutaj, gdzie wszystko zdawało się oszaleć? Skupiła więc wzrok na mężczyźnie, wpatrując się w szkarłat, który zabrudził jego koszulkę, zdziwiona, że nie chce jej się wymiotować - w przeciwieństwie do jej matki, która zakrywała usta jedną ręką (i nawet to udało jej się wykonać z naturalnym wdziękiem; czasami nawet jej tego zazdrościła) - i wyczekiwała na to, co powie.
- Tak twierdzisz?
Zamrugała. Wiodła spojrzeniem za bladą ręką, która zostawiła ślad krwi na jego policzku i miała ochotę wykonać identyczny gest, jaki kątem oka zauważyła u mężczyzny z metalowymi rękami - żałosne trochę, pomyślała Marcy, ale Kedavra zwróciła uwagę na co innego. Naprawdę taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?. Delikatnie wzruszyła ramionami, na znak, że chyba wszystko jej jedno, i w tym też momencie czarnowłosa z furią opuściła jej ciało, niezadowolona.
Zawsze tak szybko się denerwowała.
Poczuła, jak jej barki stają się wreszcie lżejsze i że swobodnie może kontrolować swoje ciało. Albinos opuścił pomieszczenie, a Ked niemal za nim pobiegła, ale wiedziała, że dopóki Marceline nie ruszy się z miejsca, ona też nie może. W końcu istniała tylko tam, gdzie przebywało jej drobne ciało.
Spojrzała przez ramię najpierw na swoich rodziców, zaskakująco spokojna - miała wrażenie, że wszystkie złe emocje zaabsorbowała Kedavra, co w tej chwili było jej bardzo na rękę, zamieniając Marc w definicję opanowania.
Ujrzawszy znowu uśmiech niemego i poczuła się nieco mniej oszołomiona. Rychła strata ręki nie wydawała się taka okropna jak na początku, kiedy widziała ten pogodny wyraz twarzy mimo tego, iż jego właściciel posiadał te dwa metalowe ramiona. Od razu zrozumiała gesty, które nimi wykonywał, przypominając sobie nagle, gdy kiedyś, jak jeszcze była małym dzieckiem, matka uczyła jej podstaw języka migowego; sama umiała go dlatego, że jej siostra, czyli ciotka Marceline, była głuchoniema. Tak też była pewna, że rodzicielka jakoś zareaguje i faktycznie tak się stało, ale momentalnie zacisnęła zęby, gdy zaczęła udawać, iż nie rozumie. Pod wpływem ojca? Jego palce wpijały się w szczupłe ramię starszej kobiety.
- Żenujące - mruknęła pod nosem, ale postanowiła się nie wtrącać. Poczekała, aż omówią sprawę operacji z Rogaczem, stojąc z boku.
Rozglądała się dokoła, ciągle napotykając na uderzające różnice, kiedy miała porównywać standardy życia tutaj i w mieście, o których wcześniej oczywiście zdawała sobie sprawę, ale zawsze wrażenie jest inne, gdy widzi się coś bezpośrednio, a nie oczami wyobraźni. Uniosła brew, kiedy skierowali ich na schody do podziemi. Piwnice domów w Yunoshimie zazwyczaj stanowiły funkcje graciarni, gdzie można było znieść wszystkie niepotrzebne w codziennym życiu rzeczy, tutaj najwidoczniej wykorzystywano każdą powierzchnię jako mieszkalną.
Przepuściła matkę i ojca jako pierwszych, ale sama zawahała się nim zrobiła kolejny krok. Mężczyzna wskazał ręką, by także weszła, acz ona zaczekała, aż widziała tylko czubek głowy taty, zanim nie zwróciła się bezpośrednio do niego.
- Czy mógłbyś ich stamtąd potem wyprowadzić? - powiedziała, a raczej pokazała, mimo wszystko nie chcąc, by nawet skrawek tego dialogu nie dotarł do ich uszu. - Proszę - dodała jeszcze. - Będą nieznośni.
Był lekko zdziwiony, że potrafi porozumiewać się w taki sposób, ale nie tak bardzo, jak by się spodziewała. Zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział, a metalowa konstrukcja wydała charakterystyczny dźwięk.
- Oczywiście - odparł. - Ale czemu nie powiesz im tego sama?
- Bo ojciec uzna, że przesadzam. - Drgnęły jej kąciki ust, jakby miała się roześmiać z zażenowania. Umilkła na chwilę, acz po chwili znów podniosła na niego wzrok. - Mama rozumie, co mówisz, tata nie. Możesz to jakoś dyskretnie wykorzystać.
Matka czasami stawała po jej stronie, bo na pewnie rozumiała ją lepiej, niż drugi rodzic, i Marceline miała nadzieję, że i tym razem tak będzie. Chciała mieć spokój. Chciała się rozluźnić, nie przejmować tym, że musi uważać, by konsekwentnie ignorować Kedavrę - w towarzystwie mutantów w końcu było jej wszystko jedno, że wyjdzie na świrniętą; oni też nie wyglądali jak do końca zdrowi psychicznie ludzie.
Noxis, o ile dobrze zapamiętała, zgodził się - bo dlaczego miałby tego nie zrobić? Mimo wszystko nie wyglądał na złośliwego w jej mniemaniu, wręcz odwrotnie. Naszła ją po raz drugi ochota dłuższej rozmowy z nim, lecz przecież nie mieli na to czasu, tak też tylko podziękowała mu krótko, po czym zeszli na dół.
To, co ujrzała, zaciekawiło już nie tylko Kedavrę, która po kolei dotykała każdej z tych rzeczy znajdujących się na blatach, a samą Marc. Wyposażenie pomieszczenia przypominało jej po części sale operacyjne, ale w zwykłych szpitalach nie było dodatkowo kluczy, śrub i śrubokrętów, a tym bardziej półgotowych protez różnych części ciała. W Yunoshimie oczywiście też można było otrzymać zastępczą kończynę, ale nikt prócz twórców nie widział procesu ich tworzenia - na pewno nie pacjent, który miał ją nosić. Przed dalszą eksploracją powstrzymał ją znowuż cierpki, grejpfrutowy głos. Sierżant? Ach, ten z rogami. Wpatrywała się w nich i przysłuchiwała konwersacji, w której było coś, przez co chciała się uśmiechać.
Atmosfera, którą tworzyła ta trójka, wydawała jej się bardziej rodzinna niż ta istniejące między nią a jej rodzicami.
Zmarszczyła brwi, gdy przerwał im pan Vei. Zaczyna się - pomyślała. Już robią kłopoty.
Poczuła przyciągające ją ramiona kobiety i w tym momencie znów poczuła zdenerwowanie. Obrzuciła Noxisa błagalnym wzrokiem, którego znaczenie na szczęście od razu podchwycił. Widziała, jak śmieje się ze słów białowłosego, co najwidoczniej było ich prywatnym żartem, którego nie mogła zrozumieć, znając ich tak krótko. Chociaż… Czy to możliwe, że Nox jest podobny do Lena Shimury, czy sobie to wymyśla? Niemożliwe, pomyślała. No ale z drugiej strony czemu w ogóle ich tu skierował? Do miejsca na terenie Zony?
Zaraz potem wyprowadził jej rodziców, tak jak prosiła. Odetchnęła z ulgą, patrząc, jak wychodzą; matka w ostatnim momencie spojrzała na nią przez ramię i uśmiechnęła się delikatnie.
Ocknęła się dopiero wtedy, gdy Ked położyła swoją zimną rękę na jej policzku, kierując tym sposobem głowę w stronę albinosa. Widząc wyciągniętą rękę, niewiele myśląc podała mu swoją, przełykając ślinę. Kedavra podążyła za nią, a kiedy Marc usiadła na fotelu, ta stanęła obok, prawie jak strażnik.
- Pewnie musi - potwierdziła, traktując jego wypowiedź jako dziwne pytanie pewnie dlatego, iż miała w pamięci wciąż tę otwartą ranę i jego, który wyglądał, jakby nawet jej nie czuł. Zdziwiona, że ciekawość Ked zaszczepiła się w jej mózgu, zaryzykowała. - Ale ciebie raczej nie. Zazdroszczę.
Patrzyła, jak przygotowuje potrzebne do operacji rzeczy, a potem na swoją lisią łapę, do której przecież zdążyła się przyzwyczaić po kilku latach. Bezwiednie dotknęła palcami drugiej dłoni miękkiej białej sierści, drobnych pazurów i miejsca, w której pojawiała się już ludzka skóra, znacznie gładsza. Dziwnie będzie bez niej - stwierdziła z roztargnieniem. Ułożyła się wygodniej, nie odrywając już wzroku od mężczyzny, teraz wybitnie wrażliwego na jego gesty.
- Mogłabym prosić o ten alkohol? - spytała, jak zwykle uprzejmie i łagodnie, całkiem różnie od nawyków mówienia Kedavry. Zastanawiała się przez ułamek sekundy, czy mogłoby to wywołać u niego jakieś wątpliwości, ale przypomniała sobie, że tym razem było jej wszystko jedno.
Powrót do góry Go down
Sindre Næs

Sindre Næs


Liczba postów : 38
Join date : 27/03/2018

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyCzw Paź 08, 2020 9:57 pm

“Zazdroszczę”.
Spojrzał na nią - długo, dłużej niż dotychczas mu się zdarzyło w tej ich wszakże krótkiej, lecz już intensywnej na jakiejś płaszczyźnie znajomości - ale było to spojrzenie bez wyrazu, pozbawione emocji; puste. Takim obojętnym wzrokiem patrzyło się na coś stałego, coś, co nie miało zwyczaju zmieniać swojego położenia, i przez wzgląd na co zapominało się o tym do tego wymiaru, że aż przestawało się na to w ogóle zwracać uwagę. Element wnętrza? I to ten w rodzaju mebla. Tego mniej lubianego, którego jednak nie wypadało wyrzucić. Obitego stolika do kawy z XXI wieku wynalezionego przez Ann na targu antyków jako potencjalnie najlepszy prezent na urodziny dla niesłynącego z towarzyskich schadzek (podobno) dwudziestosiedmiolatka. Nieważne.
Czy tak właśnie nie było z tym słowem? Na ustach Næsa pojawił się uśmiech tak słodki, że paradoksalnie aż gorzki. Odwrócił głowę, by jej nim nie zniechęcać. To miejsce musiało być samo w sobie wystarczająco odrzucające dla nieprzyzwyczajonej do takich warunków wygodnej panienki. Zresztą, ten uśmiech nie był wcale przeznaczony dla niej, tylko dla ogółu ludzi, z którymi… przypadkiem zdarzyło jej się mieć coś wspólnego. Kto wie? Może to była jedyna rzecz, jaką z nimi dzieliła. Tak gorąco pragnął temu ufać, jak gdyby chodziło o coś więcej niż chęć uniknięcia zbędnego, a wręcz niekorzystnego przy jego pracy rozdrażnienia.
Zazdrość. Uczucie, które zdawało się mu towarzyszyć od początku jego życia i, wnioskując wraz z upływem lat, miało to robić chyba już do końca. Zawsze była rzecz, której inni mogli mu zazdrościć - kiedy nie było to bogactwo jego rodziny, przedmiotem zazdrości stawały się jego intelektualne zdolności, wyprzedzające wiek Garretta o kilka lat. Gdy i to nie było jedną z pożądanych cech, zazdrość padała na, chociażby, tę rzadką umiejętność nieodczuwania bólu, jaką również według pewnych osób został obdarzony przez boga, bogów lub też zwykłą zachciankę wszechświata, w tym przypadku przybierającą postać mutacji genowej, których cały wachlarz mógł go przecież dotyczyć, jak wszystkich innych. Ale padło na tę i padło na niego. Nieistotne co to by nie było, każdy człowiek bez wyjątku umiał znaleźć powód do odczuwania wobec niego zazdrości. Miał osobliwe szczęście, które przynosiło mu więcej pecha, niż było warte.
A cóż takiego szło w parze z zazdrością…?
Westchnął z trudem, czując się tak, jakby wdychał zanieczyszczenia, a wydychał coś… coś czarnego jak jak smoła, tak gęstego, że niemal o konsystencji płynu, który blokował mu drogi oddechowe, nawarstwiał się w płucach, zbierał się w krtani, osiadał w gardle, nawet drażniąc nozdrza. Wewnętrznie stale się nim krztusił. Otarł usta, próbując się pozbyć wrażenia, jakby substancja z nich wyciekała, ale jedynie uświadomił sobie, jak bardzo lepi się do jego dłoni. Wiedział, że to tylko jedna z jego psychoz, więc nie tragizował, zachował jak to miał w zwyczaju nienaruszalny spokój, jednak czym to skażenie było dla jego podświadomości, tego nie zdołał zrozumieć, może dlatego, że się nie starał. Jedyne czego chciał, to po prostu oddychać, a nie zastanawiać się nad tym, w jaki sposób ma to robić. Nie chciał o tym myśleć przez resztę życia. Nie mógł z tego zrobić kolejnego odruchu warunkowego.
Z jakiegoś powodu, gdy tylko patrzył na Marceline, ogarniała go ta dziwna, niepokojąca, ale i podniecająca emocja, którą Francuzi nazywali zdaje się l’appel du vide. The call of the void, inaczej. Ta myśl, której zdarzyło się dotknąć każdego, niezależnie od jego chęci życia czy też śmierci - myśl o tym, żeby, jadąc samochodem, zmienić nagle pas, albo żeby wyjść przed koła nadjeżdżającej ciężarówki nocą, wpatrzyć się bezbronnie w jej zbliżające światła jak jeleń na drodze. Nie miało to sensu, ale w ludziach było przecież wiele rzeczy go pozbawionych, czy też może raczej takich, których źródło nie zostało jeszcze wyjaśnione. Stanowiło to w każdym razie tak elektryzujące uczucie dla jego zgaszonej duszy, że nie mógł przestać co jakiś czas ponawiać tego impulsu, jaki wzbudzało spojrzenie na nią. Kiedy tak się od tego uzależnił? Kiedy w ogóle stał się podatny na takie myślenie… Czy to przez to, że tylu rzeczy się wyrzekł, stał się takim cieniem, że aż zaczął potrzebować stymulacji do dalszego funkcjonowania? Gdy patrzył w lustro, nie widział już nawet swojego odbicia. Zdarzało mu się znajdować je w taflach kałuż, między błotem a chwastami, kiedy wpadał w nie przypadkiem promień słońca. Ale ten obraz istniał tylko po to, by za chwilę zniknąć w brudnej wodzie rozlanej pod jego butami, gdy przechodził przez nie dalej. Zmienił się - i dobrze. Dostosował się do panujących warunków. Tak działała natura, a człowiek, co dopiero uświadomił sobie, zmuszony do przebywania z nią tak blisko, naprawdę był jej integralną, nierozerwalną częścią. Takie było prawo doboru naturalnego. Życia w ogóle. Nieustające zmiany mające doprowadzić do powstania w końcu tego jednego, utopijnego ideału, którego nikt nie miał nigdy osiągnąć.
Poczuł przyjemny ciężar iguany na swoim ramieniu, gdy pochylił się do jednej z szafek, by ją otworzyć i wyjąć z niej zestaw igieł oraz przygotowany wcześniej środek nasenny od Lena. Wybrał właściwą i nabrał do niej przezroczystej cieczy, niczym nie różniącej się od wody za wyjątkiem, oczywiście, działania. Ile niektórzy tu by dali, by i ona takie miała... Ignir zszedł na niego z lśniącego czystością blatu, kiedy się tym zajmował, ale Garrett nie wyglądał na złego z tego powodu; musiała to być jego powszednia praktyka. Poza tym, to była bardzo porządna iguana. Mimo wszystko podszedł z nim do Noxisa i delikatnie skłonił głowę, co było wystarczającym znakiem dla niego, by zdjąć z przyjaciela tę białą miniaturę smoka. Wzięty na poniekąd znajome, ale jednak obce ręce, smok wysunął długi, rozdwojony język w zaskakująco różowym odcieniu, niby w geście protestu na tak obcesowe potraktowanie go przez jego pana. Pogodził się jednak ze swoim losem, nie próbując wyrwać z objęcia wpatrzonego w dziewczynę Noxa.
Noxis ruszył się wreszcie, bo dotychczas tkwił w miejscu tak, jak gdyby pierwszy raz był świadkiem takiego zabiegu, i na prośbę Marceline wyprowadził z pomieszczenia jej rodziców sobie tylko znanymi sposobami. Osobiście mówił na to “perswazja”, ale Garrett wolał określenie “chloroform głosu”.  Luminescencyjne, błękitne kolczyki błysnęły w drzwiach razem z lśniącym słabo tym samym światłem wnętrznem ażurowego wciąż mechanizmu, który składał się na jego ręce.
Teraz, gdy prawie miał już spokój, pozostało tylko...
– Noxis ci pomoże, tak? – zapytał niepewnie Takumi.
Tak, Takumi. Możesz iść. Zawołam cię później – odpowiedział z ulgą, odprowadzając chłopaka wzrokiem. Wiedział, że kłóciły się w nim dwa sprzeczne życzenia - aby pomóc prawie że swojej rówieśniczce, z którą musiał się poczuć od razu związany, i aby nie musieć przy tym znosić widoku czy zapachu krwi, co tutaj było niemożliwe. Pomoże potem, przy czym innym.
Znowu skierował wzrok na Marceline, tym razem jednak dlatego, że się do niego odezwała.
Nie – odparł stanowczym, lecz jednocześnie pełnym niespodziewanej łagodności głosem; było w nim coś tak uspokajającego jak wypicie mleka z miodem, pod warunkiem, że dodało się do niego kawałek świeżego grejpfruta. – Zapytasz się o to Orfeuszao ile nie nie polubi cię tak bardzo, że nie pozwoli ci do mnie wrócić - przeniknęło do jego myśli, niczym cierń, który wbił się gdzieś, gdzie nie mógł go dosięgnąć. Teraz, kiedy zwrócił na to uwagę, Marceline otaczał wieniec różanego zapachu; a może dochodził on od jej matki? Jak zawsze wywołał w nim trudną do sprecyzowania melancholię, której pochodzenia nie umiał dookreślić. Za każdym razem, gdy przychodziła ta pora roku, kiedy kwitły w Zonie dzikie róże, wychodził z domu jeszcze rzadziej. Wiedział to, a jednak… dalej nie umiał się do tego przyznać, nie tyle przed innymi, przed Takumim czy Noxem, co przed samym sobą. Luki w pamięci były dla niego niemal tak intymne jak fakt przeżywania podobnych schizofrenii halucynacji. Nie mógł się tym z kimkolwiek podzielić. Nie było nikogo, kogo by to nie przestraszyło… przynajmniej trochę.
Ujął jedną z jej drobnych, pokrytych aksamitnym lisim futerkiem dłoni w swoją, znacznie większą i poznaczoną bliznami. Panujące milczenie było tak głębokie, że zdawało mu się, że słyszy rytmiczne uderzenie deszczu o szyby, mimo że było to na tej wysokości niemożliwe, okna były położone zbyt daleko stąd. Chociaż na zewnątrz dawno zapadł zmrok, tu nie dało się tego odczuć, ba, było jaśniej niż w dzień. Jarzeniówki niezależnie od godziny świeciły tak samo. Nie zachodziła tu gra światła. Nie było miękkich cieni. Tylko wyszarpane z ciemności, ostre krawędzie. Nawet jej porcelanowo białe dłonie odcinały się na tle słabszej bieli jak wycięte z kartonu.
Zdobył się na ostatni uśmiech, świadom tego, że być może rzeczywiście jest to ostatnie, co ona widzi, zanim wcisnął tłok strzykawki, przelewając sen do jej żył.
Powrót do góry Go down
Marceline Fey

Marceline Fey


Liczba postów : 12
Join date : 08/10/2020

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyPią Paź 09, 2020 1:22 am

Ile razy już usłyszała słowo “nie” w swoim życiu? Ile razy jeszcze będzie musiała usłyszeć? Mimo że jego głos nagle wydał się jej niezwykle ciepły, nie umiała zdeptać w sobie gwałtownej iskry irytacji. Podczas gdy normalnie zareagowałaby życzliwością na życzliwość, tym razem odpowiedziała mu płomiennym spojrzeniem, karmazynowe oko zezowało na niego ogniem. Zaraz potem, niestety, śnieżnobiałe, wydawałoby się, że oszronione rzęsy zasłoniły jej widok, słaby uśmiech mężczyzny rozmył się jedynie w odległe wspomnienie i znowu zrobiło się chłodno i nijako; zima wróciła między nich.
Głowa stopniowo opadała jej na ramię, kiedy usypiająca substancja nieuchronnie rozprzestrzeniała się po jej organizmie. Lodowate, zmarznięte dłonie dotknęły jej twarzy na moment, żeby ułożyć jej głowę na oparciu fotela; ten krótki, elektryzujący dotyk wyrwał ją jeszcze z letargu na jeden oddech czasu, a jej serce przeciął strach.
Zaraz stracę rękę.
Co, jeśli się nie obudzę?
A co, jeżeli wszystko będę czuć?
Nie wiedziała już, odpowiedź na które pytanie przerażała ją bardziej - jej oddech, zamiast uspokoić się i wyrównać, jeszcze bardziej przyspieszył; atak paniki wziął ją w swoje szpony, a była to bardzo niesprawiedliwa walka. Biel i złoto mieniły się za jej zamkniętymi powiekami - ustało to dopiero, kiedy poczuła wyimaginowany dotyk widmowych warg Kedavry na swoim czole. Miała wrażenie, że dusza wyrywa się jej z piersi, a do jej ciała przemyka się jakiś intruz.
- Śpij, gwiazdeczko, śnij - Ked wymruczała melodyjnie, głaszcząc ją po alabastrowych włosach z czułością, jaką tylko wobec swojej anielskiej siostry umiała wykrzesać. Kedavra nie była dobrym bytem i z całą pewnością nie powinna pozostać bez nadzoru. Kto jednak mógł wiedzieć o tym, że stawała się coraz silniejsza i wybicie się na zewnątrz podczas nieobecności pierwowzoru było dla niej coraz łatwiejsze? Jedynie Marcy powstrzymywała ją przed skokiem w otchłań, tylko na niej zależało jej tak naprawdę. Była w końcu jej wytworem świadomości, do którego skrupulatnie dodawała każdą cechę, którą próbowała odrzucić - złość, irytację, tupet, próżność spowodowaną swoją wyjątkowością, a wreszcie - miłość do samej siebie.
Zauważyła, że chłopak z mechanicznymi rękami kładzie na kolanach Marceline szaro-tęczowy koc w kratę w zdumiewająco opiekuńczym geście i odczuła pewną nadzieję. Podeszła do niego, mimo świadomości, że nie jest dla nich widzialna. Ten drugi, albinos, brał się do pracy.
- Zostawcie ją, ona nie chce tego - powiedziała, coraz bardziej zdenerwowana, widząc, że już niemal wszystkie narzędzia zostały przygotowane. Spróbowała położyć dłoń na jego piersi, lecz ten właśnie ruszył z miejsca i zwyczajnie przez nią przeniknął. Zaklęła siarczyście. Podbiegła do blatu, by zamaszystym gestem zrzucić wszystko na podłogę.
Oczywiście, bez żadnego skutku. Ziemia nadal odznaczała się niesamowitą czystością - niesamowitą, zważając na to, że sala operacyjna znajdowała się w piwnicy.
Dostrzegła, że mężczyzna nazwany wcześniej Noxem unieruchomił rękę Marceline i założył na nią opaskę uciskową. Nie, nie, nie.
Jest to za dużo stresu jak dla tak niestabilnego bytu - Kedavra wreszcie rzuciła się na białowłosego, gdy ten przystawił piłę amputacyjną powyżej dłoni dziewczyny. Krzycząc, natychmiast chwyciła go za gardło, lisie pazury wbiłyby się w jego skórę, gdyby tylko były w stanie. Zauważyła, że drgnął na chwilę, chyba ogarnęły go wątpliwości… Szybko jednak zreflektował się; za szybko.
Załkała, ogarnięta beznadzieją. Nie zniknęła jednak. Postanowiła, że tym razem zostanie na dłużej.


Ostatnio zmieniony przez Goddess dnia Czw Paź 15, 2020 6:10 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Sindre Næs

Sindre Næs


Liczba postów : 38
Join date : 27/03/2018

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptySro Paź 14, 2020 12:26 am

Potrzebowała nie więcej, ale też nie mniej niż kilku sekund, by lek zaczął działać, więc dawka musiała być odpowiednia; wręcz idealnie odmierzona. Ale... właściwie czemu o tym myślał? Dlaczego miałaby nie być? Zawsze robił to tak jak powinien i był pewien, że żaden z jego pacjentów nie obudził się podczas operacji, za to — chwała bogom, demonom czy komukolwiek poza nim samym, kto miał jakikolwiek wpływ na ich los — w ogóle robił to po niej. Przecież nie robił tego pierwszy raz, i — znając stosunek ludzi do wszystkiego, co inne, i mając świadomość tego, że jest to rzecz, która nie zmieniła się za bardzo od początków ludzkości — nie robił tego też po raz ostatni. Z jakiego powodu więc to właśnie teraz nie mógł uwolnić się od myśli, że zrobił to źle? Czy odezwał się w nim jego perfekcjonizm? Zmarszczył brwi.
Aż przeszedł go dreszcz wzdłuż całego kręgosłupa, kiedy poczuł niespodziewanie zimną dłoń Noxa na swoim nagim ramieniu. Czy znowu aż tak się zamyślił? Dlaczego ciągle mu się to zdarza... Chwilami zaczynał się czuć, jak gdyby więcej żył w swoim wyimaginowanym świecie, niż w tym prawdziwym, który wymagał od niego stu procent jego uwagi, nie tych pięćdziesięciu lub dwudziestu pięciu lub nawet zera, które dostawał. Skup się, Garrett. Później możesz znowu przestać myśleć… czy raczej zacząć.
Właściwie to zależy z jakiej strony na to spojrzeć…
...Garrett!
Milczał przez chwilę, nim strząsnął z siebie rękę Noxa swoją ręką.
Wszystko w porządku — odparł oschle na pytanie, które nie mogło zostać przez niego zadane, ale którego był w stanie domyślić się już po samym geście, jaki wykonał; jednak gdy tylko odwrócił się w stronę Noxisa i zobaczył jego zranione, wypełnione troską oczy, od razu poczuł się źle z tym, jak go potraktował. Zawsze miał wzrok tak pełen wyrazu; wszystko dało się z niego wyczytać, zaczynając od słów, a kończąc na emocjach, w które by je ubrał, gdyby tylko mógł.  — Przygotuj ją do zabiegu. — Był świadom tego, jak bardzo niezręcznie zabrzmiał jego głos, więc dodał, jak gdyby to miało złagodzić ton jego wcześniejszej wypowiedzi: — ...proszę.
Dla nikogo innego by to chyba nie wystarczyło, ale dla Noxisa tak. Bez wahania poszedł wykonać polecenie swojego na-ten-czas-przełożonego, wiedząc, że Garrett nie bez powodu wybrał go na swojego asystenta. I teraz, jak zawsze, nie zamierzał tracić zimnej krwi; to ich z pewnością od siebie różniło, i sprawiało, że był tu niemal tak samo potrzebny jak sam chirurg-amator. Wiedział też, że mężczyzna wcale nie miał na myśli nic złego; Nox spędził z nim tak dużo swojego życia, że zdążył się nauczyć, jak bardzo jest on... trudny w obyciu. Ale gdy potrafiło się to zignorować, okazywał się być lepszym przyjacielem, niż on sam kiedykolwiek by o sobie powiedział. On pewnie stwierdziłby, że już lepiej mieć go za wroga — przynajmniej wiadomo, że można się po nim spodziewać tylko najgorszego, wobec przyjaciela ma się jeszcze jakieś nadzieje... Nox uśmiechnął się słabo, zakładając opaskę uciskową na ramię kobiety. Był pewien, że to jego defensywne nastawienie do ludzi wynikało właśnie z faktu, że wcale nie jest taki, na jakiego się kreuje.
Dziękuję, Nox — powiedział Garrett cicho, prawie że szeptem. Był pewien, że ten i tak go usłyszał; miał doskonały słuch, lepszy od niego. Byłby w stanie usłyszeć nawet to, że ktoś wchodzi do domu, i ostrzec go w porę. Nie chodziło o to, że wstydził się to powiedzieć, chociaż dziękowanie rzeczywiście nie leżało w jego naturze — kiedyś był przecież dzieckiem, które o nic nie musiało prosić, a co za tym idzie, dziękować również. Nie nauczył się więc tego, ale problemem było to, że… nie chciał się zabierać do pracy, którą miał wykonać. Ważył dłoń Marceline w swojej przez czas na tyle długi, by jego pomocnik znowu się zmartwił.
Kolejny raz Noxis go dotknął, ale już go nie odtrącił; patrzył tylko w milczeniu na białe, lisie futro, które urosło na zniekształconej kończynie, jakiej miał za moment się pozbyć na stałe. Dotychczas była to część jej ciała, w pewnym sensie taka jak każda inna, w innym różniąca się na tyle, by rodzice Marceline chcieli ją odciąć za wszelką cenę od swojej nieskazitelnej córki. Już nieraz ratował tak mutantów przed dalszymi mutacjami, ale w tym przypadku wydawało mu się to z jakiegoś powodu… nieodpowiednie. Jak gdyby miał właśnie zamiar amputować jej w pełni zdrową rękę. Zawahał się, trzymając nad nią piłę, bo nie mógł za żadną cenę — nawet tę oferowaną mu przez państwa Vei — pozbyć się tego wrażenia.
Nagle coś chwyciło go za gardło. Poczuł wbijające się w jego skórę aż do krwi paznokcie, nie — pazury; z trudem złapał oddech, chociaż było to w jakiś dziwny sposób przyjemne, bo otrzeźwiające. Pomogło mu z powrotem zebrać myśli. Drgnął.
Co…
Powoli opuścił narzędzie. W końcu odłożył je na blat obok, przestając się oszukiwać. Nie zrobi tego. Nie może.
Ale nie mógł jej też tak zostawić. Przecież rodzina wcześniej czy później wymyśliłaby coś gorszego niż to. Zabiłaby ją, żeby nie musieć czuć przez nią zakłopotania — dosłownie i w przenośni, bo pewnie mieliby całkiem dużo kłopotów, gdyby ktoś dowiedział się o tym, kogo przetrzymują u siebie w domu. A może po prostu by ją wygnali. Jak ktoś taki jak ona poradziłby sobie sam? Nie wspominając już o opcji, w której skończyłaby jako eksperyment naukowców z Laboratorium, chyba najgorszej z nich wszystkich.
Przyznaj się, Garrett — po prostu chcesz, żeby była taka jak ty. Chcesz, żeby nie była jak wcześniej. Ma być beznadziejna, bo ty taki jesteś. Gdyby wróciła do bycia sobą, to czy spojrzałaby kiedykolwiek na kogoś twojego pokroju?
Ona jest sobą. Teraz — spróbował przekonać samego siebie, ale czuł, że z góry przegrał tę walkę. — I nie wiem po co miałaby na mnie patrzeć, ani jako człowiek, ani jako pół-lisica.
Jest chora. Potrzebuje pomocy, a ty jej specjalnie odmawiasz w imię swojego własnego ego. Chcesz jej dla siebie. Czuję to.
Pochylił głowę, pocierając zaciśniętymi dłońmi oczy, jak gdyby go bardzo mocno go zabolała. Rękawiczki były już do niczego.
Przestań.
Pomoże jej, po prostu nie w taki sposób. Nie zawsze musiało być tak. Nie wiedział nawet, czy ona tego naprawdę chce. Może została zmuszona. Może…
...chciała być taką bestią? — usłyszał drwiący głos w swojej głowie, ale go zignorował.
Poprosił zdziwionego Noxisa, żeby przyniósł mu ołówek i kartkę papieru, po czym zaczął z pasją szkicować, ledwo je dostał, co chwila zerkając na ramię Marceline, z którego zdjął wcześniej opaskę. Miał nadzieję, że wystarczy mu czasu. Było go bardzo za mało; zdecydowanie za mało, jak na projekt, którego nawet jeszcze nie wymyślił… jednak musiał spróbować. Tylko to wydawało się właściwe.
Powrót do góry Go down
Marceline Fey

Marceline Fey


Liczba postów : 12
Join date : 08/10/2020

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyCzw Paź 15, 2020 12:14 am

Marceline obudziła się gwałtownie z urywanym oddechem, jakby coś śmiertelnie ją przeraziło - być może był to sen, który ogarnął ją na, wydawałoby się, całą wieczność. Zamrugała szybko, pozbywając się mgły sprzed oczu. Długie, jedwabiste włosy rozsypane miała na całkiem miękkiej poduszcze, biel i czerń kontrastowały ze sobą nawet w tej ogarniającej ją ciemności.
...ciemności?
Odwróciła momentalnie głowę w stronę okna, za którym panowała już w najlepsze noc, a ciemnopomarańczowy, czerwony wręcz księżyc jarzący się wściekle na niebie był jedynym źródłem światła. Pamiętała, że gdy tu przybyli, nadal było szarawo na zewnątrz, ledwie co świtało. Musiała tak długo, długo spać… Kątem oka rozejrzała się jeszcze po niewielkim, skromnie urządzonym pokoju, upewniwszy się, że jest sama. Było niezwykle, nienormalne wręcz cicho - czyżby wszyscy spali? Co z jej rodzicami?
Oparła się na łokciach z zamiarem wstania z łóżka. Poczuła nagle rwący ból w lewej ręce, więc machinalnie chwyciła się za nią drugą, prawą. Miała wrażenie, że wyrosła jej dziura w brzuchu, kiedy uświadomiła sobie, że nie miała za co złapać, jej palce chwyciły nicość, opuszki tylko lekko otarły się o bandaż zaaplikowany wprawną ręką.
Nie ma jej, pomyślała pusto. Przełknęła boleśnie ślinę; zdała sobie sprawę jak bardzo chce jej się pić - a może dopiero teraz tak zaschło jej w ustach. Kiedy już uświadomiła sobie swoje kalectwo, ból owładnął nią, miejsce ucięcia, mimo że zszyte i fachowo opatrzone, nadal bolało jak otwarta rana.
- Proszę natychmiast pozwolić mi ją zobaczyć! - Dotarł do niej kobiecy roztrzęsiony krzyk, przytłumiony przez zamknięte drzwi. - Nie wiem, co sobie wyobrażacie, ale to już trwa cały dzień, a my nawet nie możemy do niej wejść!
- Czy ona w ogóle żyje? - Zawtórował tamtej drugi głos, tym razem męski. Rodzice. - Nie zabiliście jej?!
Następne było głośne, zirytowane westchnięcie człowieka, który już tyle razy musiał użerać się z podobnymi ludźmi, że takie krzyki wywoływały w nim jedynie tyle, co tym odgłosem już dobitnie wyraził - pobłażliwe rozdrażnienie. Wrzaski jej rodzicieli teraz zmieszały się ze sobą, aż wreszcie usłyszała:
- Dobrze już, dobrze! Sprawdzę, czy się już obudziła. - Mruknął ktoś. I zaklął. - Powinniście dać jej odpocząć, cholera. A niby ja tu jestem najmłodszy…
Marcy siedziała już na łóżku bokiem, dotyk chłodnej podłogi na bosych stopach orzeźwił ją nieco… i obudził gniew. Ktoś w tym czasie otworzył minimalnie drzwi i wślizgnął się do środka. Usłyszała pstryknięcie, a pomieszczenie rozświetliło wątłe żółte światło. Spojrzała prosto w oczy rogatego chłopaka.
- Och, już się obu…
- Nie chcę ich widzieć - powiedziała zimno. Trzymała kikut na kolanach, przytrzymywała go lekko zdrową ręką. - Powiedz im, że dalej śpię. - I że ich gorąco nienawidzę.
Mężczyzna zamrugał, zdezorientowany, już zaczął się obracać z powrotem do wyjścia. Szlag, pomyślała, nie zachowuję się jak ona.
- Poczekaj. Takumi, tak? - Uśmiechnęła się słabo. - Przepraszam, naprawdę kiepsko się czuję. Mógłbyś kupić mi jeszcze trochę czasu?
Rogacz odpowiedział jej uśmiechem, ale było w nim coś, co sprawiło, że Kedavra wiedziała, że ten nie uwierzył jej do końca. Musiał wyczuć tę zmianę w jej tonie, jej spojrzeniu… To Marceline wcześniej mu pomogła, przecież. Rozlała się w niej gwałtowna miłość do swojej stworzycielki, jak i wzburzenie na jej bezsensowne działania, które teraz sprawiają jej kłopoty.
- Cóż, postaram się. Ale wisisz mi przysługę, bo nie są wcale łatwi do przekonywania.
Zaśmiała się delikatnie na jego skwaszoną minę.
- Jasne. - Pochłonęła ją pewna myśl na chwilę, po czym odezwała się znów: - Jak wyjdą, czy… czy mógłbyś poprosić do mnie tego… co mnie operował?
- Garretta? - A więc tak miał na imię. Skinęła głową - Takumi również. Zaraz potem wyszedł.
Usłyszała jeszcze strzępek wzburzonej rozmowy, później donośne trzaśnięcie drzwiami, tak mocne, że aż pewnie tynk się posypał - rodzice Marc wyszli z hukiem.
Następnie tylko ciche szepty rozległy się przed jej drzwiami - nie była w stanie niestety ich rozszyfrować.
Powrót do góry Go down
Sindre Næs

Sindre Næs


Liczba postów : 38
Join date : 27/03/2018

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyWto Lut 14, 2023 3:38 am

Nie wiedział, jak długo siedział w garażu – właściwie to dopóki jego drzwi nie otworzyły się, żeby wpuścić kogoś do środka, w ogóle nie zwracał uwagi na przesuwające się wskazówki zegara. Stracił poczucie czasu, oddając się w całości jednej ze swoich wielu prac. Cóż; można powiedzieć, że jeśli chodziło o zawód, to był bardzo wszechstronną osobą. Poza chirurgią, której podstaw nauczył się od upitego przez niego wódką Lena (“nie tak to się robi!”, “ja ci pokażę jak…”), umiał zajmować się też jej odpowiednikiem w przypadku maszyn, a także wszystkich, którzy znajdowali się pomiędzy tymi dwoma przeciwnymi sobie biegunami, i to również pod kątem programowania. Software, hardwarde, umysł, ciało, człowiek czy maszyna – Sindre miał rękę (we krwi) do wszystkiego. Teraz łączył te wszystkie umiejętności i jeszcze jedną, którą dopiero co poznawał – metalurgię – ale do której, jak się okazało, musiał mieć talent, bo praca z metalem jako materiałem przychodziła mu z naturalną wręcz łatwością. Trudem to było stworzenie czegoś godnego jego tragicznego natchnienia, które spłynęło na niego pod postacią Marceline.
…był też zawodem dla każdego, kto uwierzył, że jego zdolności wychodzą poza manualne, oczywiście.
Garrett! – Mężczyzna, który przerwał mu pracę, musiał aż podnieść głos, żeby usłyszał go przez hałas włączonej szlifierki. Spojrzał na niego znad sypiących się na podłogę iskier. Jednej z nich udało się wzniecić pożar, kiedy spadła na papier z narysowanym na nim projektem. Ugasił go, wylewając na niego wodę z butelki bez jakiegokolwiek przejęcia. Zanim to jednak zrobił, płomienie zdążyły pochłonąć kartkę do tego stopnia, że nie sposób już było odczytać znajdującej się na niej treści. – Hej, Garrett!
Takumi.
Wyłączył urządzenie, odkładając je na bok, bo po ciemnościach panujących na zewnątrz zorientował się, że musiał zajmować się pracą cały dzień, a w takim razie należała mu się przecież przerwa. Zdjął więc z oczu ochronę, która w tej chwili bardziej mu przeszkadzała niż pomagała. Wstał z krzesła, na którym siedział, żeby po pierwsze rozprostować nogi – i ręce! – a po drugie doprowadzić swoje ubranie do względnego porządku, otrzepując je z osiadłego na nim srebrzącego się pyłu.
Hm?
Ta dziewczyna… – Mężczyzna musiał się chwilę zastanowić nad jej imieniem. – …Marceline! – Tak bardzo był z siebie zadowolony, że udało mu się je sobie przypomnieć, że aż powiedział je zdecydowanie za głośno. – Ona… chce cię widzieć – dodał już ciszej, zawstydzony krzykiem, jaki wyrwał mu się z własnego gardła, a który Næs podsumował uniesieniem brwi.
Mnie? – zapytał, ale przyjaciel trafnie rozpoznał to jako jedno z tych pytań, na które nie trzeba wcale odpowiadać.
Przeciągnął się, aż usłyszał, jak strzelają mu kości.
Po co? – Zmarszczył brwi, które w przeciwieństwie do swoich śnieżnobiałych włosów miał czarne jak węgiel. – Nie jest zadowolona?
Nie wiem, nie powiedziała o co chodzi – wyjaśnił - zwięźle jak na siebie, co bardzo doceniał przy swoim zmęczeniu - Takumi. – Ale bardzo tego chce.
Zanim wyszedł, mutant ogarnął wzrokiem całość stołu roboczego, łącznie z tym, co się na nim znajdowało.
Co robisz?
Projekt – uciął temat Garrett.
Rogacz wzruszył tylko ramionami, od lat już będąc przyzwyczajonym do takiego zachowania ze strony swojego przyjaciela. Wiedział, że jak da Garrettowi chwilę, to ten opowie mu w końcu o tym “projekcie” ze wszystkimi szczegółami – również tymi, których nie chciał wcale znać. Ba! Jeszcze będzie mu brakowało czasów, w których nie był świadom jego nowej fiksacji.
Wyszli razem z garażu, kierując się w milczeniu do domu, w jakim zostawili Marceline. Po drodze zapalił papierosa, ale kiedy chciał z nim przekroczyć próg, mężczyzna zatrzymał go swoim ciałem, kręcąc głową. Westchnął tylko w odpowiedzi na tę blokadę i zgasił papierosa o ceglaną ścianę, wypuszczając z ust chmurę dymu, wśród którego przez chwilę widać było tylko rogi mutanta.
W tak zwanym przez nich “pokoju między pokojami” Takumi odłączył się od niego, siadając na dywanie obok leżącego na kanapie Noxisa, który był w trakcie czytania książki. Jej okładka była tak wytarta, że nie dało się dostrzec tytułu na obwolucie.
Co czytasz? – zapytał mimowiednie Sindre.
Nox – z niewłaściwym dla niego zdenerwowaniem – podniósł wzrok znad trzymanego w rękach tomu; w jego spojrzeniu odbijał się jeszcze świat z kart powieści.
A. Tak. Przepraszam. – Uniósł ręce, jak gdyby właśnie został złapany przez policję na wykroczeniu prawnym. – Nie przeszkadzać ci w trakcie czytania – powtórzył głosem zarezerwowanym przez niego i Takumiego dla ich wspólnego przyjaciela, mimo że ten żadnego przecież nie miał.
Zostawił ich obu w spokoju, po cichu zamykając za sobą drzwi do pomieszczenia, w którym była Marceline. Kiedy się w nim znalazł, od razu zgasił zapaloną lampkę.
Wybacz – rzucił nieszczerze w przestrzeń. – Boli mnie głowa. – Ta część jego wypowiedzi już była szczera. Podobnie jak to, że sztuczne światło rzeczywiście negatywnie wpływało na jego stan, jeszcze bardziej go pogarszając. Ciemność wręcz przeciwnie; była dla jego zmysłów wybawieniem od nadmiaru bodźców. Kobieta mogła się jej wystraszyć, ale nie bardzo go to obchodziło – chociaż sama myśl, że mogło tak być, zdawała się zaprzeczać jego pozornej beznamiętności.
Bez problemu odnalazł w pokoju łóżko, ale przecież znał jego rozkład na pamięć, więc Marceline nie miała powodu przypuszczać, że widzi w takich warunkach lepiej od przeciętnego człowieka. Stanął przed nią, zakładając ramię na ramię i opierając się plecami o nagą ścianę.
Chciałaś mnie widzieć? – zapytał zachrypniętym głosem. Odkaszlnął. Wyjął z paczki, schowanej w głębi kieszeni spodni, kolejnego papierosa, i włożył go sobie do ust, odpalając od płomienia zapalniczki. Trzeba było wykorzystać fakt, że byli teraz sami. Miękki blask ognia oświetlił jego twarz, nadając jej bardziej przyjemnego wyrazu niż zazwyczaj miała przez ostrość rysów. Spojrzał przed siebie, na miejsce, w którym coraz wyraźniej malował się kontur jego rozmówczyni.  – Tak między nami, to myślałem, że już cię tu nie ma.
Nie była to wcale prawda. Kłamał, bo… bał się. Bał się, że ona zobaczy uczucia, z którymi zmagał się teraz wewnątrz siebie. Ta złośliwa uwaga miała zawrócić ją z tej drogi, jeżeli w ogóle na nią trafiła; jeżeli w ogóle nią szła. Uświadomić jej, że niczego w stosunku do niej nie czuje. Nie wiedział, czy odepchnął ją od siebie w przekonujący sposób, ale biorąc pod uwagę fakt, że nie miał praktycznie żadnych przyjaciół, za to miał od cholery wrogów, szanse na to były… statystycznie wysokie?
To nie była jego wina, że był sukinsynem. Taki się już urodził swojej matce – i taki umrze. Miał to zapisane w genach po ojcu. Jego brat był dokładnie taki sam, tylko na swój sposób. Byli jak dwa odbicia po przeciwnych stronach lustra, jak ogień i woda, nie, ogień i lód – bo towarzyszący Inge chłód mroził go już na samą myśl o tym, że miałby jeszcze kiedykolwiek mieć z nim jakąkolwiek styczność. Przewrócił oczami, nie zważając na obecność Marceline, która mogła to odebrać jako coś skierowanego do niej.
Tym razem, mimo tego, że znajdowali się w sprzyjającym ich tworzeniu mroku, nie zobaczył żadnych cieni. Wbrew temu całemu chaosowi w sercu, czuł jakiś spokój, mając dziewczynę przed sobą, na oku, nie nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim… Cholera, Garrett, znowu to robisz. Przywiązujesz się. Nie, to brzmi zbyt niewinnie jak na ciebie. Nie zasługujesz na takie określenia. Ty dostajesz obsesji na jej punkcie.
Powrót do góry Go down
Marceline Fey

Marceline Fey


Liczba postów : 12
Join date : 08/10/2020

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptySro Lut 15, 2023 1:15 am

Kiedy została sama na jakiś czas, nagła cisza spowodowała, że zaczęło szumieć jej w uszach. Siedząc w bezruchu, czuła, jak gdyby jej dusza znajdowała się poza jej ciałem i jakby nie istniało już żadne połączenie między tymi dwoma aspektami, a co za tym idzie: jakby te dwa komponenty nie miały już znaleźć do siebie drogi powrotnej. Zorientowała się dopiero po długiej chwili, że wpatruje się przed siebie, ale tak naprawdę nie widzi nic poza rozmazanym, nieostrym obrazem czegoś. Pokoju? Drzwi? Swoich rąk? Ręki?
Wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc, tak szybko, że niemal się zakrztusiła. Racja. Jedna dłoń, nie dwie. Uświadomiła sobie, że znowu próbowała zniknąć, zlać się z otoczeniem, żeby już nie musieć nawet próbować radzić sobie z sytuacją, jaka ją spotkała.
A przecież wiedziała już od dawna, że do amputacji na pewno dojdzie. Plany dotyczące tej drastycznej metamorfozy trwały właściwie od kiedy tylko zaczęły pojawiać się u niej pierwsze, nieśmiałe objawy zezwierzęcenia. Zawsze jednak była to odległa myśl, jedynie coś, co prawdopodobnie kiedyś się wydarzy, ale właśnie — kiedyś, w jakiejś nie do końca zdefiniowanej przyszłości, pewnego dnia, “może za rok”, “u kogoś zaufanego”, “bo nie możemy pozwolić, żeby ktoś cię wydał, Marceline, przecież cię zabiorą”. W ramach defensywy zaczęła myśleć o tym dniu jako o abstrakcji, o którą realnie nie musi się martwić, bo przecież... jeszcze nie teraz. Dopiero za jakiś czas.
Więc gdy faktycznie wydarzyło się oczywiste-ale-nie-oczywiste, Kedavra miała wrażenie, że to jedynie jakiś nieśmieszny żart. Zaśmiała się zatem. Był to przykry, szalony dźwięk.
Pochłonięta swoimi odrealnionymi myślami, nie zauważyła i nie zareagowała wcale na otwierające się drzwi, ani na to, że w pokoju znowu zapanowała ciemność. Dopiero zachrypnięty głos wyciągnął ją z odseparowanego wymiaru jej umysłu — gwałtownie i z szorstkością, prawie jak nagłe zderzenie się z twardym i nieustępliwym betonem zaraz po potrąceniu przez samochód.
Mogła przysiąc, że świat wokół niej stał się krwisto czerwony, mimo że jedynym źródłem światła był wątle żarzący się na końcu papieros. Zerwała się na nogi, pochłonięta całkowicie złością — w końcu Kedavra była czystym uosobieniem gniewu, czyż nie? Grzechem Marceline numer jeden. W swojej porywczości i z braku ostrożności uderzyła o coś biodrem, choć nie miała pojęcia o co przez ten mrok; zresztą ledwo zwróciła uwagę na rozprzestrzeniający się z tego powodu tępy ból, ponieważ nie dorównywał ani trochę temu, który jednocześnie ściskał jej klatkę piersiową, powodując, że wydawała się na niego zbyt mała i ciasna.
Wycelowała cios na oślep zdrową ręką, ale, ku gorącemu rozczarowaniu, nie trafiła; być może mężczyzna zorientował się i odskoczył, choć ciemność też nie była w tym momencie jej sprzymierzeńcem. Warknęła, wściekła, i zamachnęła się drugą ręką, nie myśląc wcale o konsekwencjach; nie myśląc wcale. Ból, jaki odczuła, gdy delikatne tkanki weszły w kontakt z ciałem Garretta, rozbłysnął iskrami przed jej oczami i sprawił, że wrzasnęła przeszywająco i jęknęła niczym zranione, postrzelone zwierzę.
Gdzie ona jest?! — krzyknęła, próbując nadal, desperacko, zbliżyć się do niego, mimo że jej wyczyny nie miały i nie mogły mieć szans powodzenia. Była taka słaba. — Oddaj mi ją. Kto ci pozwolił?!
Technicznie rzecz biorąc… Marceline pozwoliła, choć ta decyzja nie była do końca jej. I choć nawet nigdy nie mogła się zdecydować, czy kocha swoją lisią łapę, czy ją nienawidzi — teraz nie miało to znaczenia; już nie. Kedavra z kolei była pewna, co u niej wzbudzało nienawiść — kiedy zabierało się jej to, co należało tylko do niej. W tym momencie nie obchodziło ją również, że wina nie leżała po stronie Garretta. Liczył się tylko upust swojego niezrównanego z niczym innym szału.
Powrót do góry Go down
Sindre Næs

Sindre Næs


Liczba postów : 38
Join date : 27/03/2018

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptySro Lut 15, 2023 8:41 am

Dzięki instynktowi psa, który w swoim życiu brał już udział w wielu walkach, Houndowi udało się zareagować na czas, mimo że wcale nie spodziewał się po niej ataku. Uniknął jej ciosu. Przed następnym, którego już oczekiwał, jednak się nie bronił; pozwolił jej siebie uderzyć z taką siłą, jaką tylko w sobie miała. Miał świadomość tego, że nie jest w stanie zrobić mu krzywdy. Poza tym... zgadzał się z nią w tym, że powinna wyrzucić z siebie emocje, których jej ciało nie mogło już w sobie utrzymać; choćby pod postacią agresji skierowanej w jego stronę. Zasłużył sobie zresztą na nią. Głęboko wewnątrz siebie wręcz chciał zostać przez nią ukaranym za grzech, jakiego się wobec niej dopuścił.
Co oni ci dali? - zapytał bardziej siebie niż ją, wyjmując z ust tlącego się jeszcze papierosa i gasząc go o samego siebie.
Złapał dziewczynę za… cóż, nie ręce. Rękę. Unieruchomił ją w powietrzu z dziecinną wręcz łatwością, odwracając się z nią przy tym rolami jak w tańcu i napierając teraz na dziewczynę tak, że musiała oprzeć się o ścianę, jaka zaledwie kilka sekund wcześniej stanowiła oparcie dla niego. Zablokował jej nogi, wkładając między nie jedną ze swoich.
Potrząsnął nią za ramiona, ale z wymuszoną delikatnością, bo nie chciał rozerwać jej tym gwałtownym ruchem szwów na skórze.
Ty mi na to pozwoliłaś. Zapomniałaś już? To sobie przypomnij.
Westchnął po chwili, uświadamiając sobie, że jego zachowanie stawia go na równi z jej rodzicami, osobami, o których myślał, że nie mogą mieć serca – przynajmniej nie wypełnionego ludzkimi uczuciami, bo jeśli już jakieś mieli, to było mechaniczne. Właśnie powiedział coś takiego, takim głosem, do tak zrozpaczonej dziewczyny, która dzień temu straciła część własnego ciała.
Słuchaj – powiedział, wkładając w swój ton tyle łagodności, ile tylko mógł znaleźć wewnątrz siebie. Przemawiał do niej w taki sam sposób, w jaki robiłby to do zwierzęcia, które, we własnej płochliwości, uciekło mu z rąk. Chciał je zwabić z powrotem w ich pułapkę.  – Ja tylko wykonuję moją pracę. Pracę, którą zlecili mi twoi rodzice.
Umilkł, przez chwilę patrząc w bok. Rozluźnił uścisk na jej nadgarstku.
Jestem przeciwny takim rzeczom, ale nie mnie oceniać, czy jest to dobre, czy złe.
Puścił ją całkowicie, unosząc swoje ręce i cofając się o kilka kroków do tyłu, żeby pokazać jej tym samym, że nie stanowi dla niej zagrożenia; ba, że będzie z nim bezpieczna.
Wiem, że to nie to samo, ale… – Przełknął ślinę. Bał się tego, jak na to zareaguje, ale w końcu musiał jej o tym powiedzieć. Dlaczego więc nie teraz? – Robię dla ciebie coś, co może ją zastąpić… w pewnym stopniu, jeśli tego chcesz.
Wrócił do niej spojrzeniem, mimo że chciał teraz unikać jej oceniającego wzroku.
Dla twoich rodziców będzie wyglądać jak ludzka dłoń – dodał w celu uspokojenia jej, bo wydawało mu się, że dalej jest zdenerwowana. Cóż. Nic dziwnego.
Powrót do góry Go down
Marceline Fey

Marceline Fey


Liczba postów : 12
Join date : 08/10/2020

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyCzw Lut 16, 2023 12:27 am

W dobry dzień ciało Marceline nie było wytrenowane odpowiednio do tego, by sprostać większemu i silniejszemu od niej przeciwnikowi, a co dopiero, gdy było dodatkowo osłabione i zdaje się wciąż trochę otumanione lekami nasennymi. Garrett mógł unieruchomić ją całkowicie, gdyby właśnie tego chciał. Jak się jednak można było tego spodziewać, nie zareagowała dobrze na obezwładnienie; tak szybko jak pojawił się wcześniej gniew, równie prędko nadeszła panika. Ta jednak Kedavrze nie była wcale tak znajoma jak złość i gdy ona wprawiła jej mięśnie ruch i zmusiła do ataku na Sindre, groza spowodowała ich kompletny bezruch. Praktycznie zwiędła w jego ramionach, podczas gdy serce wyrywało się jej z piersi, uderzając chaotycznie o klatkę, jaką były jej żebra.
Słowa przychodziły do niej i od razu odpływały, nieprzetworzone na tyle, by zostać na dłużej. Ton mężczyzny był jednak łagodny i miękki, mimo zachrypniętego wydźwięku jego głosu. Drgania strun głosowych, jakie odczuwała tam, gdzie się stykali, powodowały, że uspokajała się stopniowo, a jej zdrętwiałe kończyny powoli odzyskiwały czucie.
...moją pracę… rodzice… dobre czy złe…
Wydała z siebie zrezygnowany, cichy odgłos.
Zlecenie zawsze można odrzucić — szepnęła ledwo słyszalnie. Miała jednak przeczucie, że mężczyzna na pewno ją usłyszał.
Kedavra.
Drgnęła. Jak mogła nie zauważyć, że przez cały ten czas, aż do teraz, była sama?
Marceline.
Jestem. Ked, proszę, daj mu spokój. Przecież nie zrobił nic złego.
Poczuła, jak znowu narasta w niej złość spowodowana niesprawiedliwością tego stwierdzenia.
Uciął nam dłoń—
Dobrze wiesz, że jeżeli nie padłoby na niego, wzięliby nas do kogoś innego.
Cóż, nie mogła… temu zaprzeczyć.
Gdy Garrett ją puścił, z trudem utrzymała równowagę, ale jakoś ustała na nogach. Te jednak trzęsły się jej okropnie, dlatego też, tak czy siak, zdecydowała się plecami zsunąć po ścianie na podłogę.
Słuchaj go. To ważne.
Gdy na ogół Kedavrze wydawało się, że to jej reakcje są bardziej na miejscu, lepsze, oraz że bardziej szanuje ich ciało i umysł — które Marceline poświęcała zawsze w jakiś sposób dla komfortu innych osób — tym razem odczuwała ogromne zagubienie i niepewność, czy w ogóle powinna tu być. Głos Marceline w ich głowie był jednak taki słaby, a nie chciała, by w takim stanie Marc była zmuszona się zmagać z tym… z tym bałaganem.
Trzymając się drugą dłonią nieco powyżej odcięcia, starała się skupić na słowach mutanta. Podczas gdy myśl o odzyskaniu pełni sprawności, zamiast być zostawiona z tym defektem, była dobra, ostatnie zdanie sprawiło, że znowu na niego warknęła.
To nie im ma się przypodobać — wyrzuciła z siebie. Ścisnęła mocniej zranioną rękę, co zdawało się być już przesadą, gdyż owinięty w nią bandaż zabarwił się na czerwono — a raczej, w tym znikomym oświetleniu, na czarno. — Tylko jej. — Marceline powinna być z jej powodu szczęśliwa. Zrozumiała jednak szybko swój błąd przy formułowaniu takiego zdania, więc poprawiła się szybko. — Mi.
Właściwie… Właściwie to nie mogła dopuścić, by wróciły do tego domu. Tej “rodziny”. Na pewno nie na stałe.
Spojrzała na Garretta trochę szalonymi, rozbieganymi oczami.
Nie możemy tam wrócić.
Powrót do góry Go down
Sindre Næs

Sindre Næs


Liczba postów : 38
Join date : 27/03/2018

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyPią Lut 17, 2023 5:00 am

Odrzucić? Zlecenie od nich? – powtórzył za nią takim tonem, jak gdyby właśnie opowiedziała mu żart. Roześmiał się, ale śmiech z całą pewnością nie mógł być reakcją, jaką chciała od niego dostać w zamian za swoje słowa, które przecież wcale nie miały w założeniu być zabawne. Dlatego też w jej uszach musiał zabrzmieć jak zniekształcona, a jednak tak wyraźna, odbita w lustrze pogarda, która prosiła się, wręcz błagała o jego zbicie i wzięcie kawałków z podłogi, żeby wbić je z całą siłą w ciało Garretta. – Jeśli bym go nie przyjął, to…  
Pokręcił głową, wciąż nie wierząc w to, co właśnie do niego powiedziała.
Nic nie wiesz o życiu, co? – zapytał retorycznie, nie tylko nie oczekując od niej odpowiedzi, ale wręcz nie chcąc jej słyszeć.
Co za głupia dziewczyna.
Cóż. Nie musiała być inteligentna – na co jej to w życiu, które udało jej się wygrać w loterii? Zresztą… mając taki los, jaki miała ona, nie można było przegrać. Była piękną kobietą, a to na tym świecie wystarczyło, żeby znaleźć mężczyznę, który będzie mógł myśleć za nią. Ba, on też pewnie nie będzie musiał tego robić, jeśli tylko będzie odpowiedniego pochodzenia.
Prychnął drwiąco, ale ta drwina była bardziej skierowana w niego samego, aniżeli w nią.
Co ty w niej widzisz?
Wbrew sobie skupił wzrok na jej oczach, w których w tym świetle – a właściwie to jego braku – widział tylko czerń na tle bieli. Wyglądało to tak, jak gdyby pierścień jej źrenic złamał się, dając ich zawartości połączyć z tęczówką. Kredka, którą podkreśliła linię rzęs, została przez nią starta, kiedy ukryła twarz w dłoniach, patrząc na niego przez palce. Cień na jej powiekach również uległ zniszczeniu, ale już w wyniku łez, których – zdaje się – nie była świadoma, bo pozwalała im błyszczeć się na swoich policzkach jak szkłu kryształowemu w jej naszyjniku. Po co ci ludzie kupowali sztuczne kamienie, kiedy stać ich było na prawdziwe?
Dopiero kiedy zasłoniła oczy włosami, udało mu się wydostać z objęć uroku, jaki rzuciła na niego na czas trwania tych kilku zawieszonych w wieczności sekund.
Nic takiego.
Żartujesz?! – krzyknął na nią, widząc, jak siłuje się ze swoim brakiem ręki do tego stopnia, że bandaż na amputowanej kończynie zabarwił się czerwienią. Złapał ją znowu za tą, która jej jeszcze została. Czy nie mógł jej puścić ani na chwilę? Nie chciał musieć trzymać jej na uwięzi jak dzikiego zwierzęcia. Przecież nim nie była. W każdym razie nie dla niego. – Nie możesz tak robić!
“Jej.”
Co? – zapytał ze zdziwieniem, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
Zanim jednak zdążył powtórzyć swoje pytanie, usłyszał od niej coś, co zdziwiło go jeszcze bardziej – a jak powszechnie wiadomo, dziwniejsza rzecz zabiera całą uwagę tej wypowiedzianej uprzednio mniej dziwnej.
I co on miał z tym faktem zrobić? Powiedziała to na głos, w jego obecności, a więc – jeżeli oczywiście nie mówiła sama do siebie, czego mógł się spodziewać w jej stanie – miał usłyszeć to zdanie i na nie odpowiedzieć. Co, właściwie? Że jej pomoże? Ledwo udało mu się samemu uciec z klatki, w której teraz była. Nie miał potrzebnych do tego umiejętności. Zresztą… Dlaczego miałby ryzykować tym, że zostanie w niej ponownie zamknięty, byle tylko zwrócić jej wolność? Kim ona dla niego była?
Wiesz co by mi za to groziło?Lata więzienia. Przed jego oczami na chwilę pojawił się obraz jej rodziców, zanim kazał mu sprzed nich zniknąć. Nie, śmierć.Od razu powiedzieliby policji, że cię porwałem – wyjaśnił Marceline jak dziecku, nie będąc już do końca pewnym stopnia jej poczytalności.
Chciał już zapytać, czy jest jej z rodzicami aż tak źle – była przecież przez nich traktowana jak księżniczka – ale wspomnienie odebrało mu głos; też był dawniej takim księciem. I nie było mu dobrze. W każdym razie było wystarczająco źle, żeby zrzucić koronę i uciec, chowając się wśród swoich poddanych. Może nie była jak jego brat. Może była… jak on.
Nie powinien był jej oceniać. Nie na podstawie zachowania, którego był obecnie świadkiem. Doświadczała przecież teraz emocji, jakich jeszcze nie dano było jej w swoim życiu poczuć. To wszystko, co się działo, musiało zaprowadzić taki chaos w jej głowie, że nie można było oczekiwać po jej myślach jakiegokolwiek ładu.
Przepraszam.
Westchnął, ze zmęczeniem przecierając oczy, tak żeby nie pozwolić zamknąć się powiekom.
Robię ci… protezę – powiedział bardzo cicho; prawie że szeptem. – Będzie gotowa za kilka dni, bo jest na zamówienie, z materiałów, które dostarczyli mi twoi rodzice. Wytrzymaj do tego czasu.
Nie, Garrett.
Co ty robisz?
Nie to miałeś powiedzieć!

Puścił jej rękę, ale zanim w pełni zabrał swoją, dotknął jeszcze przelotnie jej dłoni, chcąc podnieść dziewczynę na duchu; właściwie to można było to bardziej określić jako muśnięcie, bo trwało tyle co uderzenie skrzydeł motyla. Zostawił na nich uczucie zimna. Cofnął się. Powoli, utrzymując z nią przy tym kontakt wzrokowy, jak gdyby mówił “ufam ci, Marceline”.
Ufam, że tego nie zjebiesz.
Powrót do góry Go down
Marceline Fey

Marceline Fey


Liczba postów : 12
Join date : 08/10/2020

Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa EmptyNie Lut 19, 2023 3:44 am

Nic nie wiesz o życiu, co?
I czy nie była to sama prawda? To, że nic nie wiedziała, było już prawdopodobnie wgrane do jej mózgu jak najgorszy wirus na płycie głównej komputera. Przez większą część swojego życia czuła się, jakby wszystkiego uczyła się poprzez nagłe zderzenie się z rzeczami, bez wskazówek, jak sobie z nimi radzić. Jakby była pierwszym człowiekiem na Ziemi i to właśnie ona musiała przetrzeć szlak dla całej reszty ludzkości, która miała przyjść po niej. Często okazywało się, że wymyślone przez nią rozwiązanie było złe, a to znaczy: nie wpisujące się w normę, zaburzające konwenanse. Rodzice mówili jej właśnie podobne słowa. Jeszcze nic nie wiesz o życiu, Marceline. Nie miała pojęcia, kiedy zajdzie w niej jakaś zmiana i w końcu zacznie wiedzieć coś o tym, jak egzystować. Kedavra zaczynała dostrzegać z czasem, że ta… nieumiejętność nie musiała być tylko i wyłącznie jej winą; może gdyby jej rodzice faktycznie poświęcali jej czas, zamiast pozornie okazywać sporadycznie uwagę, albo być dla niej wzorcem, uczyć ją tych wszystkich zasad, które chcieli, by się nimi kierowała, zamiast czekać, aż jakimś cudem zaczną implementować się same w jej głowie… Może wtedy działałaby lepiej.
Z drugiej zaś strony, zastanawiała się, czy może po prostu z jej mózgiem było coś nie tak, coś nie do naprawienia. W takiej sytuacji czy to było w ogóle ważne, że ktoś by się nim zaopiekował, jeśli efekty byłyby takie same?
Z jakiegoś powodu druga opcja wydawała się mniej bolesna od pierwszej.
Niebywale, właśnie wytknięcie jej tego przez Garretta, nieznajomego, wypędziło z niej resztkę woli walki. Ostatecznie ręka, którą ponownie unieruchomił mężczyzna, leżała bezwładnie w jego uścisku, a reszta jego słów tylko spotęgowała uczucie otępienia władające jej osłabionym ciałem.
Choć Kedavra rozumiała logikę za wyjaśnieniami Garretta, nie mogła, będąc tak nienawistną istotą, nie czuć w tym momencie do niego ogromnego żalu. Już chyba wolałaby, żeby okazał się zupełnie bezdusznym dupkiem, który chciał po prostu na niej zarobić. W rzeczywistości zdawało się, że mężczyzna nie jest do końca zadowolony ze swoich czynów; Kedavra zauważyła to od razu i zapragnęła wykorzystać jego dobre intencje do samego końca, aż nic by z nich nie zostało. Niestety okazało się, że miał też zdrowy rozsądek, który najwidoczniej hamował podejmowanie ryzykownych działań jedynie na ich podstawie. Była zła, smutna i zawiedziona, że mimo swojego współczucia, nie chciał jej pomóc tak, jak sobie tego życzyła, nie chciał się poświęcić... Po co utrudniać sobie życie tym współczuciem—
Przestań—
Stłamsiła ją tym razem, bezlitosna i zmęczona.
Nie, nie… Przełknęła ślinę, przerażona, że w taki sposób uciszyła Marceline. Która… już nie odzywała się więcej? Cisza w jej głowie zaczęła dzwonić dotkliwie, przez co na słowa mutanta o protezie była w stanie jedynie słabo kiwnąć głową, ledwo je przyswajając.
Zaczęła coraz bardziej wycofywać się w głąb siebie. Być może Garrett zauważył jej brak uwagi na cokolwiek, bo z oddali czuła, że pomaga postawić ją na nogi, a w zasadzie — biorąc pod uwagę, że zupełnie nie okazywała kooperacji — nie pomagał, a całą czynność zrobił za nią. Skończyła także z jakimkolwiek opieraniem się, więc gdy następnie posadził ją na łóżku, została posłusznie w tym samym miejscu. Odszedł od niej i po chwili w pokoju na powrót zapaliła się lampka.
— Sierżant — powiedział Garrett, prawdopodobnie do swojego identyfikatora. Wrócił do niej i zaczął wprawionymi, ostrożnymi ruchami odwijać bandaż uciskowy wokół jej rany. Zdążyła objąć spojrzeniem jego młodą, dziwnie znajomą twarz, zanim łagodnie odwrócił jej głowę w stronę przeciwną od amputowanej dłoni. Nie protestowała, i jeżeli Garrett był zdziwiony zmianą w jej zachowaniu, nic nie powiedział na ten temat. Usłyszała, jak westchnął cicho, z wyraźną ulgą. — Przynieś dezynfektant i świeży bandaż. Już.
Wkrótce chłopak wszedł do pokoju z bardzo podejrzliwą miną.
— Zostaw uwagi dla siebie — mruknął Garrett, widząc, gdy Takumi otwierał usta, by zrobić dokładnie to. Pod wpływem słów starszego zamknął je z powrotem z cichym kliknięciem, które prawdopodobnie Marceline uznałaby za zabawne, gdyby… gdyby tu była.
Łzy znów pojawiły się w jej oczach, ale nie wydała już z siebie żadnego dźwięku.
Garrett szybko zajął się opatrzeniem tego, co zdołała sobie zrobić w trakcie wybuchu złości. Gdy teraz o nim myślała, zaczynała czuć coraz większy wstyd w obliczu tego, że mogła sama znacząco zaszkodzić ciału, które nawet nie należało tylko do niej. Wkrótce cierpliwe dłonie popchnęły ją lekko, by ułożyć ją w pozycji leżącej. Czuła się, jakby obserwowała te wszystkie rzeczy z boku, a nie z perspektywy pierwszej osoby.
— Postaraj się zasnąć — szepnął Garrett, stojąc już w drzwiach, a zaraz za nim Takumi, podsłuchując. — Dobranoc.
Choć usłyszała go wyraźnie, nie odpowiedziała.

Milczenie zostało z nią dłużej, niż by się tego spodziewała. Marceline wróciła dopiero po kilku dniach, ale i ona nie kwapiła się wcale do rozmowy. Wycieńczonym spojrzeniem traktowała również swoich rodziców, którzy w końcu postanowili stanowczo zignorować prośby jej tymczasowych opiekunów, by dali jej czas na wypoczynek. Wydawało się jej raz, że słyszy rozmowę ich i Garretta, w której mutant zostaje obwiniony za jej obecny, niemy stan i w której równocześnie ukraca ich zarzuty równie brutalnie i bez miejsca na dalsze dyskusje. Ignorancja to błogosławieństwo, pomyślała wtedy, szydząc ze swoich rodziców i ich nieświadomości, jak dużo ich winy w tym było.
Garrett zwracał się do niej czasem, ale w większości zdawało się, że bardziej mówi do siebie. Czynił to jednak w taki sposób, jakby chciał jakoś ją zaangażować. Być może, żeby w swoim milczeniu nie była całkowicie samotna.
Jedyną osobą, z którą faktycznie rozmawiała, był Noxis. Mowa gestami zdawała się jedyną, na jaką miała siłę, chociaż również była dla niej utrudniona przez brak lewej dłoni. Mimo to, gdy matka tak próbowała się z nią kontaktować, Marceline nie reagowała. Pod wpływem tego i idealnie wykalkulowanych argumentów Noxa, państwo Fey zezwoliło, by dziewczyna została tutaj aż proteza nie będzie gotowa.
A co do tej sprawy…
Nigdy nie było mowy o protezie — powiedziała raz do Noxa. — A jak już, to miała być zrobiona w mieście. — Bardzo dziwny był fakt, że jej rodzice zmienili zdanie.
Mężczyzna spojrzał wtedy na nią z niejednoznacznym wyrazem twarzy. Ostatecznie wzruszył ramionami.
O to musisz sama spytać Garretta — odpowiedział jej, co… nie było idealne, ponieważ Garry zmieniał temat zawsze, gdy rozmowa nawet delikatnie mogła sugerować, że idzie w tym kierunku.
Po siódmym dniu okazało się jednak, że być może pojawiła się okazja, by zapytać znowu.
Nox dotknął jej ramienia, żeby zwrócić na siebie uwagę, kiedy siedziała w fotelu pod kilkoma kocami w swoim tymczasowym pokoju. Gdy zerknęła na niego, zobaczyła, że powiedział:
Garrett chciałby, żebyś poszła do jego warsztatu. Mówi, że proteza jest gotowa.
Nie zwlekała długo.
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty
PisanieTemat: Re: Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa   Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa Empty

Powrót do góry Go down
 
Mieszkanie Sindre, Takumiego i Noxa
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Sindre Næs (Garrett)
» Mieszkanie Syriusza i Kat
» Mieszkanie Arsene
» Mieszkanie Lena

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Welcome to GENOCIDE :: MIEJSCA ZAMIESZKANIA-
Skocz do: